To, że artyści mogą sobie pozwolić na odrobinę więcej szaleństwa niż my, przeciętni zjadacze chleba, wiadomo nie od dziś. Na szczególne przyzwolenie liczyć mogą artyści wybitni, jak np. zdobywcy Oscara czy ekscentryczni muzycy. Tak się akurat składa, że Jared Leto odhaczył wszystkie z powyższych kategorii, jednak jego fantazje są często zbyt wydumane, nawet jak na tak wszechstronny talent.
Podczas przygotowań do, przeciętnego z resztą, odtworzenia postaci Jokera w Legionie Samobójców, Leto, starając się przewyższyć swojego poprzednika w tej roli, Heatha Ledgera, całkowicie pogrążył się w tzw. "metodzie Stanisławskiego", polegającej na pełnoetatowym i kompletnym wcieleniu się w odgrywany przez siebie charakter. Na nieszczęście dla jego współpracowników, polegało to na wysyłaniu kolegom z planu "zabawnych prezentów" wśród których znalazły się: żywy szczur, naboje, martwa świnia, kulki analne, list miłosny, lepkie magazyny porno i zużyte prezerwatywy. Niestety szum kontrowersji nie przełożył się na sukces filmu, więc Leto postanowił tymczasowo powrócić tam, gdzie czuje się najbardziej komfortowo. Czyli na scenę muzyczną i pokazy mody.
W ostatnią sobotę Leto zagrał wraz ze swoim zespołem 30 Seconds to Mars podczas świątecznego festiwalu w mieście Inglewood w Californii. Nie tracąc okazji na zamanifestowanie ekscentrycznego stylu, muzyk przyodział na tę specjalną okazję rubinowe obuwie sportowe, dresowe spodnie, hipisowską rozchełstaną koszulę oraz pokaźnych rozmiarów sztuczne futro.
Robi wrażenie?