Równo tydzień przez Wigilią do kiosków trafiło świąteczne wydanie magazynu Gala z Weroniką Rosati i jej roczną córeczką na okładce. W wywiadzie towarzyszącym sesji aktorka wypowiedziała wiele gorzkich słów pod adresem byłego partnera, Roberta Śmigielskiego, ojca małej* Elizabeth*.
Dość wyraźnie dała do zrozumienia, że ich związek od początku był naznaczony kłamstwem, gdyż Śmigielski zataił przed nią połowę ogólnej liczby swoich biologicznych dzieci. Zachodząc z nim w ciążę, Weronika wiedziała o czworgu, jednak z czasem okazało się, że jest ich dwa razy więcej. Rosati dodała z goryczą, że gdyby ona, czy jakakolwiek inna kobieta osiągnęła taką liczbę potomstwa z różnymi partnerami, to spotkałaby się z jednoznacznym potępieniem i ostracyzmem społecznym, podczas gdy mężczyznom w analogicznej sytuacji okazuje się daleko idącą wyrozumiałość.
Jakby na potwierdzenie jej słów, od razu utworzył się samozwańczy komitet obrony Śmigielskiego z Krystyna Demską, żoną Daniela Olbrychskiego, na czele. Demska, znana z okazywania wyrozumiałości męskim słabościom, zarzuciła Weronice, że jest prymitywną, podłą kłamczuchą, która dobrze wiedziała, w jakiego rodzaju związek się pakuje, więc teraz powinna siedzieć cicho.
Miałam wrażenie, że bardzo świadomie wybrałaś Roberta na ojca Elizabeth. Przecież o wszystkim wiedziałaś - wypomina Weronice. On nie był dla Ciebie tajemniczym nieznajomym, który nic o sobie nie mówi. Znałaś jego najbliższych, wiedziałaś o jego życiu więcej, niż ktokolwiek inny. No i ciągle byłaś nim zafascynowana.
W odpowiedzi Rosati zagroziła pozwem, przy okazji wypytując uprzejmie o stan kolana Daniela Olbrychskiego, które, jak można się domyślać z tej ostrej wymiany, zdań, leczy właśnie u Śmigielskiego. Swoje trzy grosze dołożyła profesor Magdalena Środa, której kolano Daniela świetnie się z tym wszystkim klei. W nieoględnych słowach dała do zrozumienia, że gorąca obrona Śmigielskiego i jego skomplikowanej sytuacji rodzinnej nie ma zbyt wiele wspólnego z moralności, za to dużo z troską o stawy, własne i najbliższych.
Tymczasem list do Weroniki zniknął z konta społecznościowego Demskiej. Jak tłumaczy sama autorka, usunęła go ogarnięta ciepłą, świąteczną atmosferą. Czyli w momencie publikacji, zaledwie trzy dni przed Wigilią jeszcze jej nie poczuła, ale potem już tak. Na dodatek odkryła, że zarzucanie komuś publicznie kłamstwa, podłości i prymitywizmu może nie zostać odebrane jako komplement, a nawet wywoływać "złe emocje".
Skasowałam go, bo są święta, a dyskusja pod moim listem eskaluje złe emocje - tłumaczy odkrywczo w rozmowie z Faktem. Zresztą został on skopiowany przez wiele osób i można go czytać gdzie indziej. A z*dania nie zmieniam. Biorę odpowiedzialność za każde swoje słowo. *