W ubiegłym roku Ministerstwo Spraw Wewnętrznych i Administracji podjęło decyzję o obcięciu dotacji na rzecz telefonu zaufania 116 111 dla dzieci, prowadzonego przez fundację Dajemy Dzieciom Siłę. Telefon zaufania dla dzieci został uruchomiony w 2008 roku na mocy decyzji Komisji Europejskiej. Od tamtego czasu odebrano ponad milion połączeń od dzieci, które znalazły się w trudnej sytuacji, w tym zagrożenia życia lub zdrowia z powodu patologii panującej w rodzinie lub myśli samobójczych. Z czasem te najbardziej niepokojące spośród rozmów prowadzonych przez telefon zaufania stały się podstawą do interwencji policji, nierzadko zapobiegając tragediom.
Do niedawna fundacja mogła liczyć na dofinansowanie ze strony MSWiA. Pieniądze są potrzebne na opłacenie czynszu, prądu, a przede wszystkim przeszkolenie ludzi, którzy będą odbierać telefony.
Jednak politycy Prawa i Sprawiedliwości krzywo patrzą na działalność organizacji pozarządowych realizujących w Polsce zalecenia Unii Europejskiej. Ich zdaniem, unijne pomysły, zwłaszcza dotyczące zwalczania patologii w rodzinie, godzą w polską tradycję i zagrażają stabilności rodziny. Tym bardziej, że przez dziewięć lat działania telefonu prawie tysiąc razy konieczna okazała się interwencja policji w miejscu zamieszkania dziecka. Urzędnicy uznali, że w zupełności wystarczy, jeśli telefon będzie czynny do godziny 20.00, podczas gdy ze statystyk wynika, że najwięcej tragedii rozgrywa się w środku nocy, czyli po wyznaczonej przez MSWiA godzinie.
Wtedy z pomocą ruszył Jakub Błaszczykowski i jego fundacja Ludzki Gest. Piłkarz, występujący na pozycji pomocnika z reprezentacji Polski, ma za sobą trudne dzieciństwo. Gdy miał 10 lat jego ojciec śmiertelnie ranił nożem mamę Kuby, która zmarła na jego rękach. Po tym, gdy ojciec piłkarza trafił do więzienia za zabójstwo, jego wychowaniem zajęła się babcia.
Wtedy dość powszechne było przekonanie, że wszystko co niedobre, powinno się załatwiać we własnych czterech ścianach - wspomina Kuba w rozmowie z tygodnikiem Polityka. Gdybym wówczas, mając tych 10, 11 lat, miał swój dorosły rozum, czyli wiedział, że warto szukać pomocy na zewnątrz - wygadać się, poradzić, powiedzieć prawdę o tym, co się dzieje w domu - pewnie bym to zrobił. Ale my wtedy przecież nawet telefonu nie mieliśmy. Wszystko, co miałem do powiedzenia publicznie, zawarłem w książce. Nie chcę do tego wracać. To, co przeszedłem jako dziecko, zahartowało mnie. Przynajmniej tak myślałem, dopóki nie zetknąłem się z dramatami nieuleczalnie chorych dzieci i ich rodziców. Wtedy uświadomiłem sobie, że nie jestem twardy. Nie potrafię o tym mówić…
Wokół swojej działalności charytatywnej i założonej przez siebie fundacji Błaszczykowski nie lubi robić zamieszania. W wywiadzie tłumaczy, że to mogłoby zostać źle odebrane i w konsekwencji wypaczyć całą ideę pomagania.
Jeśli chodzi o działalność charytatywną, to trzeba robić, a nie się tym chwalić - wyjaśnia piłkarz. Niestety, do propagowania się nie nadaję. Od razu zapala mi się lampka, że ludzie odbiorą to jako autopromocję. Czuję się niezręcznie, gdy dorabia się do tej mojej działalności jakieś legendy. Nie ma takiej potrzeby. Może to pewien dług, który mam do spłacenia…? Mnie się udało, ale wiem też, jak mało brakowało, bym skończył zupełnie inaczej. Mówię dzieciakom to, co sam chciałem usłyszeć jako młody chłopak: nie poddawaj się, wierzę w ciebie. Pytanie, czy to działa, należałoby raczej zadać im. I znów wchodzimy na teren, który jest dla mnie niewygodny. Musiałbym mówić, co robię w fundacji, siłą rzeczy stawiać siebie na pierwszym planie, a przecież w fundacji jest wielu ludzi, którzy robią więcej niż ja. Krępuje mnie, gdy ukazują się fotografie, na których jestem przy łóżku jakiegoś małego pacjenta. Ale nie zawsze mam wpływ na to, co zostało opublikowane.