Wojciech Glanc po wyjściu z oddziału psychiatrycznego, gdzie przebywał na obserwacji, udzielił wywiadu w programie Happy Hour. Niedoszły samobójca przyznaje teraz, że jego "akcja" była tylko medialną prowokacją. Zapewnia jednak, że nie zrobił tego po to, by trafić na Pudelka i stać się sławny. Akurat...
_**Nie chodziło mi ani o autopromocję, ani o akt desperacji**_ - przekonuje Glanc. Chodziło mi o zwrócenie uwagi na taką, wiesz, na stosunek do ludzi, którzy są słabi i mogą być słabi i są w stanie depresji. Niepokoi mnie to i interesuje mnie tylko to, w jaki sposób traktujemy ludzi. Była to prowokacja, ale nie lubię tego słowa. Wolę nazywać to artystyczną formą wyrazu.
Żeby się długo nie rozwodzić, wykorzystałem pewne techniki z zakresu wywierania wpływu. Zahaczenie o temat TVN było wykorzystaniem czynników prawdopodobnych, kiedy się ludziom podaje pewne prawdopodobne informacje, to trzecia i czwarta stają się prawdziwe - wyjaśnia niedoszły sambójca.
Glanc przekonuje, że "artystyczna forma wyrazu" miała na celu sprowokowanie społeczeństwa do działania. Nie przeszkadza mu to narzekać na działania policji i lekarzy, którzy zrobili wszystko, aby ocalić mu życie. Ma im za złe, że się nim zainteresowali.
To, co ja zrobiłem, to była tylko symulacja pewnego wydarzenia, które jest wielce prawdopodobne. Takie wydarzenia są na zachodzie, że ludzie ośmieszeni telewizyjnie, gwiazdy jak i normalni ludzie, którzy brali udział w reality show, czasami stają na pograniczu przepaści.
Rzeczywiście, na swoich filmikach gość miał momenty, że wyglądało, jakby walczył ze sobą, żeby się nie roześmiać. Na przykład ten:
Jeszcze chyba nikt nie zdobył w Polsce popularności w tak żałosny sposób. Współczujemy z całego serca.