Jeszcze przed kilkoma laty, wylądowanie na okładce amerykańskiego Vogue'a uważało się za wielki honor, symbol klasy i wysokiej pozycji. Gwiazdami magazynu były m.in. wpływowe polityczki, największe gwiazdy kina, a także sensacje świata muzyki. Z ciężkim sercem można obserwować więc degradację magazynu, który wpuszczając na swoje łamy Kim Kardashian otworzył tak naprawdę puszkę Pandory, z której show biznesowe potworki wylatują po dziś dzień.
Zobacz: Justin i Hailey Bieber zadebiutowali razem na okładce "Vogue'a"! "Małżeństwo jest bardzo trudne"
Nic więc dziwnego, że fani czasopisma byli średnio zadowoleni na wieść, że na pierwszej stronie marcowego wydania swego ukochanego wydawnictwa znajdą Justina Biebera, z jego młodziutką żoną, której do niedawna nikt jeszcze nie znał. Decyzja ta była dodatkowo kontrowersyjna, ponieważ sam muzyk od dawna znajduje się już poza szczytami list przebojów, a każde jego publiczne wyjście zradza jedynie kolejne pytania o podupadający stan zdrowia psychicznego gwiazdora, a nie zachwyty nad jego eleganckimi kreacjami.
Paparazzi mieli kolejną okazję do sfotografowania Justina, kiedy ten opuszczał w ostatni piątek kaplicę Zielonoświątkowców w Nowym Jorku. To właśnie z kościoła Hillsong wywodzi się Carl Lentz, pastor z wybitnym parciem na szkło, który jak twierdzą osoby z otoczenia gwiazdy, ma ogromny wpływ na Biebera. To za jego naradą idol nastolatek miał zakończyć przedwcześnie swoją ostatnią trasę koncertową. Cóż, sądząc po mimice Justina, dobra nowina nie dostarcza mu już tyle pozytywnej energii co przed kilkoma miesiącami. Gość marcowego Vogue'a opuszczał bowiem świątynię w wyjątkowo podłym nastroju. Nie pomogły nawet deisgnerskie, sportowe ubrania, którymi obwieszony był młody Kanadyjczyk.
Myślicie, że "Vogue" szybko pożałuje umieszczenia go na okładce?