Paweł Pawlikowski wyrasta na największy polski towar ekspertowy ostatnich lat. Nazwisko słynnego filmowca nie jest obce zagranicznym miłośnikom kina. W końcu reżyser ma na swoim koncie kilka znanych dzieł, które nie dość, że zostały docenione na arenie międzynarodowej, to jeszcze przyniosły Pawlikowskiemu deszcz nagród, w tym Oscara za Idę w 2015 roku oraz Złotą Palmę za Zimną Wojnę na zeszłorocznym festiwalu w Cannes.
Już 24 lutego odbędzie się 91. ceremonia wręczenia Oscarów, która jak co roku ściągnie największe gwiazdy światowego kina. Wśród honorowych gości znajdzie się również Pawlikowski, który w tym roku nominowany jest za "Najlepszy film nieanglojęzyczny" oraz "Najlepsza reżyserię". 61-latek już przyjechał do Los Angeles, gdzie od kilku dni przygotowuje się do zbliżającej się gali. W czwartek mąż Małgosi Beli został przyłapany przez paparazzi, gdy wychodził z uwielbianej przez celebrytów restauracji, Mr. Chow. Wnioskując po zdjęciach, widok fotografów wprowadził Pawlikowskiego w wyjątkowo dobry nastrój: Paweł promiennie uśmiechnął się w stronę obiektywów aparatów, włożył okulary przeciwsłoneczne i pozwolił zrobić sobie kilka ujęć.
W jednym z ostatnich wywiadów, na pytanie, czy twórca Zimnej Wojny stresuje się przed niedzielną ceremonią, Pawlikowski odparł:
Nie, skąd. Chcę, żeby to było dla nas po prostu święto. Fajne zamknięcie przygody, która zaczęła się dwa lata temu, w Bieszczadach, w śniegu, przy minus 27 stopniach, a kończy w słońcu Kalifornii, pod palmami. Do Los Angeles przyjeżdża duża część ekipy. Udało nam się dostać dla wszystkich wejściówki na galę, więc mam nadzieję, że będziemy się dobrze bawić.