Choć w ostatnim czasie z członków rodziny królewskiej to Meghan Markle i jej ciąża budzą najwięcej emocji, to jednak jest jeszcze jedna postać, o której media miały okazje częściej wspominać. O mężu królowej, 97-letnim księciu Filipie, od połowy stycznia mówi się znacznie głośniej za sprawą wypadku samochodowego, do którego doszło prawdopodobnie z jego winy. Samemu Filipowi nic się nie stało, ale osoby z drugiego samochodu poniosły niewielkie obrażenia. 45-letnia pasażerka drugiego auta złamała nadgarstek. Jednakże to nie uszczerbek na zdrowiu najbardziej niepokoił kobietę, a podejście do sprawy rodziny królewskiej i to, że książę i jego żona nawet nie pofatygowali się o osobiste przeprosiny:
Wiem, że królowa jest zajęta, ale byłoby mi naprawdę miło, gdyby do mnie zatelefonowała. Kocham rodzinę królewską, ale czuję się zignorowana i odrzucona. Czuję ogromny ból z tego powodu - żaliła się wówczas poszkodowana w wypadku Brytyjka.
Mimo że początkowo dziadek Williama i Harry’ego wykazywał się niebywałym uporem i determinacją i nie zamierzał rezygnować z jazdy samochodem, to w rezultacie królowa najwidoczniej przemówiła nieposkromionemu mężowi do rozsądku. 97-latek jakiś czas temu oddał prawo jazdy, a nawet sprzedał swojego pechowego Range Rovera.
W związku z incydentem kilka dni temu prokuratura miała zdecydować, czy postawić Filipowi zarzuty spowodowania kolizji. Okazuje się, że prokurator, biorąc pod uwagę m.in. fakt sędziwego wieku księcia, stanowiska poszkodowanych w wypadku i to, że książę dobrowolnie zrezygnował z prawa jazdy, wykazując skruchę, stwierdził, że… nie wniesie przeciwko niemu oskarżenia.
Myślicie, że na tę decyzję miała wpływ pozycja rodziny królewskiej?