W ostatni poniedziałek fanów zespołu The Prodigy zaszokowała smutna informacja o śmierci lidera grupy, Keitha Flinta. Jego bliscy twierdzą, że nic nie wskazywało na skłonności samobójcze gwiazdora. Jak się jednak okazuje, okoliczności zgonu wokalisty były dużo bardziej tajemnicze, niż mogłoby się z początku wydawać.
Zobacz:Keith Flint nie żyje. Demoniczny frontman, rekordzista sprzedaży płyt, idol dla milionów (ZDJĘCIA)
Jak donosi portal Daily Mail, na kilka dni przed śmiercią, Keith wydzwaniał do swojej małżonki, Mayumi Kai, błagając ją o wybaczenie i powrót do ich wspólnego domu. To z myślą o niej wokalista odwlekał sprzedaż wartej 1,5 miliona funtów posiadłości w Essex. Mayumi jednak nalegała, aby jej mąż spieniężył rezydencję, nie wyobrażając sobie wspólnej przyszłości z nim. To miało podobno ostatecznie złamać gwiazdora.
Tym bardziej nietypowe okazały się zdjęcia Flinta wykonane w dzień jego śmierci. Muzyk spędził wieczór w towarzystwie swojego trenera personalnego w ulubionym pubie Galvin Green Man w Chelmsford. Kupił mu podobno lunch oraz zapytał, czy może wziąć ze sobą do domu kilka butelek piwa i cydru. Najbardziej zastanawiające było zachowanie wokalisty. Według naocznych świadków był wyjątkowo pogodny .
Razem z żoną siedzieliśmy przy przeciwległym stole. Nasz malutki synek rzucił na podłogę widelec, który został podniesiony przez Keitha. Piosenkarz przywitał się, a nawet wymienił kilka żarcików z moją małżonką - opowiada świadek ostatniej wieczerzy muzyka.
Zdawał się być bardzo wesoły. Rozmawiał ze swoim trenerem o tym jak udało mu się pobić osobisty rekord w bieganiu. Sprawiło to, że poczuł się o wiele lepiej. Mówił, że otworzyły się jego płuca.
Jak myślicie, co musiało się stać z gwiazdorem po tym jak opuścił pub?