Wiosną 2017 roku w Newsweeku ukazał się artykuł, poświęcony Krystynie Pawłowicz. Autorzy tekstu odnaleźli i namówili na rozmowy dawnych znajomych posłanki, którzy w większości życzliwie wypowiadali się na jej temat. Prof. Monika Płatek przypomniała nawet, że Pawłowicz jeszcze do niedawna była piękną kobietą, której nie oparł się żaden mężczyzna.
Posłance artykuł nie przypadł jednak do gustu, a już zwłaszcza zamieszczone w tekście zdanie o psie spuszczanym z łańcucha przez Jarosława Kaczyńskiego.
Wprawdzie posłanka sama nie przebiera w słowach i chętnie wygłasza obraźliwe komentarze pod adresem osób, za którymi nie przepada, jednak bardzo nie lubi, jeśli ktoś w podobny sposób potraktuje ją.
Już w przeszłości "Newsweek" w ramach uprawianego przemysłu pogardy poświęcał mi swoją kłamliwą uwagę - komentowała oburzona w Super Expressie. Ukazywały się na mój temat paszkwile, ale wtedy wszyscy mi mówili, żeby sprawą się nie zajmować, zgodnie z powiedzeniem, żeby gówna nie ruszać. Ale kiedy ostatnio napisano mój obelżywy życiorys, przyprawiono mi gębę, przyrównano do zwierząt, postanowiłam zareagować. Skończyło się pozwem przeciwko redaktorowi naczelnemu tygodnika, Tomaszowi Lisowi.
Sąd Okręgowy w Warszawie przychylił się do opinii posłanki, że autorzy artykułu nie powinni byli publicznie porównywać jej do psa i kazał Lisowi zamieścić przeprosiny w Newsweeku.
Niestety, Krystyna Pawłowicz do tej pory się ich nie doczekała.
Tomasz LIS nie przeprosił mnie za swój oszczerczy atak i nie opublikował w terminie nakazanych wyrokiem Sądu przeprosin w Newsweeku - narzeka na niego na Twitterze. W tej sytuacji opublikuję je sama w wybranym piśmie,na koszt T.Lisa.
**_
_**