Tydzień temu odbył się finał 3. edycji Gwiazdy tańczą na lodzie. Gdy emocje już opadły i ogłoszono, że kolejna część się nie odbędzie, z ust uczestników zaczęły pojawiać się się krytyczne głosy na temat formuły programu. Michał Milowicz ma na przykład za złe producentom, że ustawili go w jednym szeregu z Jolą Rutowicz (nie dopuszcza do siebie myśli, że to on sam się w nim ustawił...). Żali się, że miała ona za łatwo, a on musiał często pracować na swoją znaną gębę:
Nie będę komentował tej sytuacji, ale ja pracuję 18 lat scenicznie i jeżeli pojawia się osoba, która nagle znikąd się bierze, a ja jestem 18 lat i ciężko pracuję na to, w jakim momencie życia jestem w tej chwili i w scenicznym, i w jakimkolwiek i nagle się pojawia postać znikąd w zasadzie - mówi w wywaidzie z Wideoportalem. Ja do Joli nic nie mam, natomiast to jest tak jak z "Big Brotherem" - to jest niesprawiedliwe, bo jest nieadekwatne do wykonanej przez człowieka pracy. Tej drabinki, tych szczebli, do których człowiek przez lata pracy dochodzi, a potem jest stawiany na jednej półce z takimi ludźmi.
Milowicz ma nadzieję, że wkrótce sprawiedliwości stanie się zadość i w TV zostaną tylko prawdziwi artyści, tacy jak on: Te osoby równie szybko znikną, jak szybko się pojawiły - zapowiada. Szybko weszły na piedestał i bardzo szybko i boleśnie mogą z niego spaść. One są przyzwyczajone do euforii sławy, która po chwili przechodzi. Doświadczone gwiazdy nie mogą sobie pozwolić na sodówkę.
Trudno nie zgodzić się z Milowiczem, jednak to właśnie on po porażce w Tańcu z gwiazdami wkręcił się do Gwiazdy tańczą na lodzie, gdzie walczył o uznanie Dody mimo wstrząśnienia mózgu i złamania nogi. Może Jola nie zasłużyła na to, by stać się sławna, za to trudno nam oprzeć się wrażeniu, że to właśnie Milowicz zrobiłby obecnie wszystko dla popularności.