No i się doigrał... Wojciech Glanc żali się na swoim blogu, że ktoś ukradł mu lalkę, gdy podróżował pociągiem. Robi to w bardzo wulgarny sposób, grożąc pobiciem i "dojechaniem ścierwa". Co ciekawe, mamy potwierdzenie, że tym razem to nie ściema. Ale po kolei:
Na trasie Warszawa - Poznań jakieś debile obrobili mi walizkę w pociągu. Nie ukradli nic poza Eustachym. Nie odpuszczę temu śmieciowi który się na to odważył - grozi Glanc na swoim blogu. Zapłacę 5 tysięcy złotych temu, kto naprowadzi mnie na to ścierwo dresiarskie. Nagroda za łeb gnidy.
Zapłacę, byle tylko dojechać to coś. Upublicznię "wyrok" na kolesiu. Zniszczę go. Tylko się do niego dorwę. Kradnij se konia Jolci Drutowicz jak twój własny ci nie wystarcza śmieciu! Zwisa mi lalka. Chcę dorwać gnoja. I choćbym miał się z nim zetknąć za 5 lat, to nie odpuszczę.
Korzysta z okazji, żeby pozdrowić wszystkich Polaków:
Czy aż tak debilnieje polska nacja? Czy aż tak nie macie wpływu na wasze potomstwo? Jeśli nie potraficie wychować syna czy córki na człowieka to poddajcie się kastracji i nie róbcie bachorów z których wyrasta takie guano.
Co tak naprawdę wydarzyło się w pociągu? Nasz informator wspomina to dokładnie. Podobno Glanc narzucał się ludziom i był dziwnie pobudzony. Chodził z lalką i zaczepiał obcych pasażerów:
14 grudnia wieczorem wsiadalem do pociagu do Poznania na stacji Warszawa Centrum. Widziałem go już na peronie i od razu rozpoznałem: Glanc. Tej twarzy się nie zapomina. Srebrna walizeczka z napisem "Big Brother" i on – podejrzanie wesoły, zaczepiał ludzi stojących obok, próbował brylować w towarzystwie. Wsiadł do wagonu bez przedziałów i nie mógł usiedzieć na miejscu. Głośno chwalił się, ze jest "znanym artystą z telewizji", zaczepiał ludzi, ale oni go ignorowali. Musiało go to bardzo zdenerwować, bo wyjął z walizeczki tą swoją lalkę i zaczął chodzić z nią po wagonie i ordynarnie zagadywać ludzi. Że niby było śmiesznie. Był mocno pobudzony i nieświeży, miał na sobie wymiętą koszulę. Żałowałem, że nie mam komórki z aparatem, bo bym zrobił coś na pamiątkę i wam wysłał.
Chyba za Kutnem w końcu się uspokoił i poszedł do ubikacji. I jakieś dzieciaki, które siadziały niedaleko za nim wzięły tę jego lalkę, która leżała na siedzeniu i wyrzuciły przez okno. Jak wrócił, to dopiero był sajgon. Myślałem, ze wszystkim da po mordach, bo lalka znikła. Krzyczał coś o jakimś występie, ale niewiele zrozumiałem.
Co za opis szaleństwa... Wyrzucenie komuś ulubionej zabawki przez okno jest oczywiście okrutne, ale czy gość sobie na to trochę nie zasłużył? Wygląda wręcz na to, że staje się niebezpieczny dla społeczeństwa.
Pewnie sami przestraszylibyście się krzyczącego głośno, pobudzonego faceta, który niedawno groził, że się zabije. Kto może wiedzieć, do czego jest zdolny?