Odkąd TVN zapowiedział wznowienie po latach formatu, który 18 lat temu na zawsze zmienił oblicze telewizji, chociaż nie brakuje wątpliwości, czy na pewno na lepsze, Urszula Chincz była wymieniana wśród prowadzących nowego Big Brothera.
Ku zdziwieniu widzów, a także podobno jej samej, nie pojawiła się w studiu w dniu premiery. Zamiast niej weteranów pierwszego Big Brothera zabawiał rozmową Filip Chajzer.
Jak ujawniły tabloidy, Ula, w trosce o swoje finanse posunęła się do szantażu i w przeddzień pierwszego odcinka oznajmiła producentom, że nie pojawi się w pracy za mniej niż 1500 złotych za pół godziny. Producenci, którzy wcześniej ustalili z nią stawkę w wysokości 500 złotych za każdą z półgodzinnych nocnych relacji, tak się zdenerwowali, że natychmiast ją zwolnili i wzięli na jej miejsce Filipa.
Podobno Ula ma do niego żal o to, że tak szybko się zgodził. Jak sugeruje tygodnik Życie na gorąco, uznała to za nielojalność z jego strony, zwłaszcza że mieszkają po sąsiedzku i do tej pory panowały między nimi przyjazne relacje.
Od czasu, kiedy okazało się, że Ula nie poprowadzi programu, chyba się nie widzieli - ujawnia znajomy obojga prezenterów. Sytuacja jest napięta.
Cóż, biorąc pod uwagę, że Big Brother nie okazał się, jak dotąd, oszałamiającym sukcesem, to może jednak nie warto się gniewać? Jeszcze może się okazać, że Ula powinna podziękować Filipowi za to, że uchronił ją od kompromitacji...