Coroczna gala MET odbywa się od 1948 roku i na przestrzeni lat zyskała status jednego z najważniejszych wydarzeń nowojorskich wyższych sfer. Lista gości zaczęła się zmieniać, gdy kilka lat temu sprawczyni zamieszania, Anna Wintour, postanowiła pójść z duchem czasu i dostosować się do celebryckiej kultury. W rezultacie impreza przestała kojarzyć się z prestiżową zbiórką funduszy na nowojorski Costume Institute, a zaczęła przypominać paradę żądnych uwagi gwiazdek.
Zobacz też: Rozebrane gwiazdy interpretują "katolicką wyobraźnię" na gali MET. Która pokazala najwięcej? (ZDJĘCIA)
Choć charakter wydarzenia się zmienia, organizatorzy pozostają wierni tradycji i narzucają gościom motyw przewodni, nawiązujący do tematu aktualnej wystawy w Costume Institute. Po zeszłorocznej "katolickiej wyobraźni" w tym roku nadszedł czas na "camp", czyli przerysowaną estetykę balansującą na granicy złego gustu. Temat był wyjątkowo trudny dla zaproszonych celebrytek, bo wymagał od nich dystansu i poczucia humoru.
Choć konkurencja na różowym dywanie w poniedziałek była spora, internautom w oczy szczególnie rzuciła się Celine Dion. Gwiazda, która w 2017 roku popisała się szeregiem wyszukanych stylizacji pod paryskim hotelem, na imprezie pojawiła się w kolejnej kreacji godnej "ikony". Do zdjęć pozowała w połyskującej sukience od Oscara de la Renty, nad którą rzekomo pracowało ponad 50 osób. 10-kilowa kreacja zwracała uwagę setkami biżuteryjnych frędzli oraz odważnym fasonem z bardzo głębokim rozcięciem, które eksponowało pachwinę gwiazdy. Całość uzupełniało osobliwe, pierzaste nakrycie głowy, mocny makijaż z pomarańczowymi powiekami i srebrne szpilki.
Zobaczcie Dion na gali MET. Jak wypadła na tle pozostałych gości?