Joanna Scheuring-Wielgus lubi promować się w polityce jako osoba wrażliwa na los niepełnosprawnych, gejów, aostatnio także ofiar pedofilów. W grudniu 2018 roku można było ją spotkać przed schroniskiem dla zwierząt w Toruniu, gdzie zachęcała, by nie kupować rasowych psów, tylko dać dom tym, które porzucił ktoś bez serca.
Oczywiście, nie wspomniała, że sama zalicza się do takich osób.
Jak ustalił Fakt, dwa lata wcześniej do tego samego schroniska, przed którym z takim oddaniem pikietowała, oddała swoje dwie suczki o imionach: Mamba i Czarna. Dokumenty w schronisku podpisał jej mąż, Piotr Wielgus.
Musieliśmy oddać psy, bo mam alergię - twierdzi posłanka w rozmowie z tabloidem. Kundli nikt ze znajomych nie chciał.
Niestety, zdaniem osób z otoczenia Scheuring-Wielgus, alergia była tylko wymówką.
Miała dom z ogrodem, ale nie było jej stać na spłatę kredytu, więc przeprowadziła się do mieszkania - wspomina informator tabloidu. Chyba po prostu nie chciało jej się nimi zajmować.
Posłanka nie widzi w tym nic niewłaściwego. Jej zdaniem, i tak się dobrze zachowała.
Przecież nie zostawiłam ich w lesie - tłumaczy, dodając, że poza tym regularnie zasilała konto schroniska darowiznami, więc tym bardziej nie ma problemu.
Na szczęście obie porzucone przez posłankę suczki znalazły już nowe, kochające rodziny.
Joanna Scheuring-Wielgus z oburzeniem odniosła się do publikacji Faktu, po raz kolejny podkreślając kluczową, jak się wydaje, dla niej kwestię, że nie przywiązała żadnego z psów do drzewa, ani nie zostawiła na autostradzie.