Aż trudno uwierzyć, że smutna historia psów adoptowanych, a potem oddanych do schroniska przez Joannę Scheuring-Wielgus wyszła na jaw dopiero tydzień temu. To w zupełności wystarczyło, by stała się klasyką w kategorii "jak położyć budowaną miesiącami kampanię wyborczą na ostatniej prostej".
Joanna Scheuring-Wielgus, zamiast szczerze i uczciwie przyznać się, jak było, zaczęła podkreślać jakie ma dobre serce, skoro "tylko" oddała psy do schroniska, zamiast przywiązać je do drzewa lub porzucić na autostradzie. Sam fakt, że takie scenariusze w ogóle przyszły jej do głowy, wywarł dość niepokojące wrażenie.
Sytuacja wcale nie była nie do uratowania, zwłaszcza że decyzja posłanki była umotywowana względami zdrowotnymi, które ciężko podważać, bo wiadomo, że objawy alergii są bardzo indywidualną sprawą. Scheuring-Wielgus sama się pogrążyła, podkreślając jeszcze drugi raz w swoim wpisie na Facebooku, jak okrutnie mogła potraktować psy, którym obiecała dom, ale na szczęście okazała się tak szlachetna, że tego nie zrobiła. Po czym ukryła wpis, przyznała w radiowym wywiadzie, że był on nieprzemyślany i obiecała pozwać do sądu wszystkich, którzy w komentarzach wyznali jej, że myślą podobnie.
Na koniec dobiła swoje szanse wyborcze próbą przekupstwa, obiecując wyborcom, że jeśli pozwolą jej zarabiać 8 tysięcy euro brutto w Parlamencie Europejskim, to jakoś wysupła 20 tysięcy złotych jako darowiznę na schronisko.
W rozmowie z dziennikarzem, który zapytał, czy planuje jakoś finansować utrzymanie psów, skoro, jak zapewniła na Facebooku "znalazła im dom w schronisku", wyznała z pochopną szczerością: Oczywiście. Jeśli dostanę się do europarlamentu.
W każdym razie Joannie nie udało się zawojować serc wyborców, którzy brutalnie rozwiali jej nadzieje na fotel europosłanki i wysoką pensję. Sama Wiosna zresztą też szału nie zrobiła i skończyła z sześcioprocentowym poparciem i trzema mandatami.