Toczący się w warszawskim sądzie proces z powództwa Roberta Śmigielskiego przeciwko Weronice Rosati o ustanowienie władzy rodzicielskiej nad małą Elizabeth obfituje w burzliwe zwroty akcji.
Już na pierwszej rozprawie doszło do awantury, podczas której Weronika zarzuciła byłemu partnerowi, że używał wobec niej przemocy i przypomniała, że zgodnie z wyrokiem amerykańskiego sądu ma zakaz zbliżania się do niej i do córki. W odpowiedzi Śmigielski wyśmiał jej światowe aspiracje, przypominając brutalnie, że nie jest ona Amerykanką, chociaż całe życie marzyła, żeby być.
Przypomnijmy tamte dramatyczne chwile:Rosati i Śmigielski wdali się w awanturę w sądzie: "Robisz przedstawienie przed prasą... Tak właśnie MOJE ŻYCIE WYGLĄDAŁO"
Trudno się dziwić, że emocje między byłymi kochankami są silne, skoro ich oczekiwania całkowicie się rozmijają.
Weronika żąda podobno miesięcznych alimentów w kwocie 22 tysięcy złotych, a Śmigielski jest gotów płacić sześć. Na dodatek domaga się wspólnej opieki nad córką, czego aktorka nie przewidziała, do tego stopnia, że zdążyła już w amerykańskim sądzie pozbawić Elizabeth nazwiska ojca.
Na szczęście wtorkowa rozprawa miała nieco mniej dramatyczny przebieg. Po trzech godzinach spędzonych na sali sądowej skłóceni kochankowie oraz ich pełnomocnicy udali się na, jak to określił prawnik aktorki, na "przerwę negocjacyjną" do bufetu znajdującego się w gmachu sądu.
Wygląda na to, że właśnie wtedy doszło między nimi do przełomu, bo po dwudziestu minutach wrócili na salę rozpraw w wyraźnie lepszych nastrojach. Po zakończeniu rozprawy mieli nawet tak dobre humory, że znaleźli czas, by przyjaźnie pogawędzić z dziennikarzem Super Expressu.
Jestem spokojna - ujawniła Rosati. Nie mogę mówić o szczegółach, wszystko rozstrzygnie się w piątek.
Śmigielski zgodził się z nią, po raz pierwszy od miesięcy.
W piątek o godzinie 8.10 wszystko będzie jasne - zapowiedział.