W czerwcu 2014 roku tygodnik Wprost opublikował obszerne nagrania prywatnych rozmów najbardziej wpływowych osób w Polsce, prowadzonych w znajdującym się w warszawskim Pałacu Sobańskich lokalu Amber Room oraz restauracji Sowa & Przyjaciele.
Podsłuchiwaniem klientów, między innymi ministrów ówczesnego rządu Platformy Obywatelskiej i PSL-u oraz bogatych biznesmenów, między innymi Jana Kulczyka, zajmowali się pracownicy restauracji. Używali do tego prymitywnych metod: pendrive’ów, ukrytych pod komodami lub w kwiatkach. Za swoją działalność kelnerzy dostali 80 tysięcy złotych do podziału. Ale, jak wyznał jeden z nich, robili to nie dla pieniędzy, lecz dlatego, że nagrywanie niczego nie podejrzewających polityków sprawiało, że czuli się ważni.
Śledztwo wykazało, że kelnerzy działali na zlecenie biznesmena Marka Falenty, powiązanego ze służbami specjalnymi. W obawie przed wyrokiem Falenta uciekł do Hiszpanii, ale nie na wiele się to zdało, bo i tak skończyło się aresztowaniem. Z więzienia w Walencji wysłał do prezydenta Andrzeja Dudy wniosek o ułaskawienie, grożąc, że w przeciwnym razie ujawni nazwiska osób, które zleciły mu nagrywanie polityków ówczesnych partii rządzących.
No i dotrzymał słowa…
W liczącym osiem stron liście, do którego dotarła Rzeczpospolita, Falenta rzeczywiście wskazuje osoby, które, jak twiedzi, nakłoniły go do zamontowania podsłuchów.
Wśród osób związanych z Prawem i Sprawiedliwością wymienił prezesa partii Jarosława Kaczyńskiego oraz ówczesnego skarbnika PiS Stanisława Kostrzewskiego.
Nawet twierdzi, że ojciec Małgorzaty Rozenek-Majdan był bezpośrednim zleceniodawcą i, jak zapewnia Falenta, miał "namawiać do organizacji nagrywania".
Kostrzewski nie piastuje już stanowiska skarbnika partii. Zrezygnował z niego w 2014 roku, do tej pory nie wiadomo, dlaczego.
Jak dodaje Fakt, tata Małgosi, który zwykle chętnie rozmawia z dziennikarzami, po ujawnieniu listy nazwisk podanych przez Falentę przestał odbierać telefony.