Wiosenny sezon Ojca Mateusza zakończył się mocnym zwrotem akcji, pozostawiając widzów w niepewności, czy w ogóle jest sens czekać na powrót tytułowego bohatera parafii w Sandomierzu. Jak się okazało, lubiący jazdę na rowerze ksiądz jest podejrzany o złamanie tajemnicy spowiedzi, za co grozi mu ekskomunika.
Super Express ujawnia, że w cieniu tego dramatycznego wątku odbywały się równie emocjonujące negocjacje odtwórcy głównej roli z producentami.
Artur Żmijewski od kilku sezonów nawet nie ukrywa, że męczy go granie od jedenastu lat tej samej postaci. Kilka razy próbował już rozstać się z serialem, który - jego zdaniem - zbyt mocno go szufladkuje, ale producenci zawsze sięgali po argument finansowy. Kiedy okazał się niewystarczający, postanowili zaspokoić artystyczne ambicje Żmijewskiego, pozwalając mu reżyserować.
Tym razem złożyli mu sprawdzoną już ofertę, tylko trochę bardziej hojną.
Jak donosi tabloid, zwiększyli liczbę odcinków reżyserowanych przed Żmijewskiego i za każdy z nich obiecali mu zapłacić 15 tysięcy złotych. Doliczając do tego gażę aktorską wynoszącą 25 tysięcy złotych za odcinek, wychodzi 40 tysięcy. Każdy odcinek kręcony jest przez pięć dni. Zakładając, że Żmijewski wyreżyseruje co najmniej 10 odcinków z 13 przypadających na sezon, a w pozostałych tylko zagra, może zarobić blisko pół miliona za 65 dni pracy.
Produkcja może sobie na to pozwolić, bo wpływy z samych reklam emitowanych przed i po serialu przekraczają 10 milionów złotych.
Najwyraźniej aktor uznał tę perspektywę za satysfakcjonującą, bo jego agent zapewnia, że pogłoski o odejściu Żmijewskiego z serialu są mocno przesadzone.
To informacje absolutnie nieprawdziwe - uspokaja w tabloidzie.
