Od ponad pół roku Polaków pasjonuje kwestia wysokich wynagrodzeń w Narodowym Banku Polskim. Gdy na początku tego roku do prasy wyciekła informacja o wysokości pensji ulubionej blondynki prezesa NBP Adama Glapińskiego, wiele osób zastanawiało się, czy nie warto postarać się o zatrudnienie u tak hojnego pracodawcy.
Jak wyjaśniał wtedy Glapiński, fakt, że zatrudniona na stanowisku "dyrektorki do spraw komunikacji" absolwentka filologi pobiera pensję w wysokości 49,5 tysiąca miesięcznie jest "czymś normalnym". Swoje spostrzeżenie na ten temat rozwinął podczas konferencji prasowej, na której opinie, że warto może zrównać nadmiernie zawyżone pensje pracowników NBP ze średnią płac innych instytucji państwowych, nazwał "nieporozumieniem".
Wysokie wynagrodzenia w bankach centralnych są czymś normalnym - wyjaśnił z wyższością. Wszystko, co ostatnio działo się wokół NBP, jest oparte na jednym nieporozumieniu - że zarobki w banku centralnym powinny być takie jak w innych instytucjach państwowych.
Skończyło się na obcięciu "aniołkowi" pensji do marnych 23 100 złotych miesięcznie...
Zobacz: "Aniołek Glapińskiego" obciął sobie pensję. "Nie jest juz najlepiej zarabiającym dyrektorem"
Jak podał "Fakt", prezes NBP w ubiegłym roku przyznał sobie 202 705 złotych premii oraz nagrody w łącznej kwocie 304 200 złotych. W sumie ponad pół miliona, oczywiście nie licząc normalnej pensji.
Jak podaje NBP, prezes sam sobie nie przyznaje premii. Kwestia ta jest regulowana przez ustawę o wynagradzaniu osób zajmujących kierownicze stanowiska państwowe.