Po powrocie z Antarktydy Martyna Wojciechowska usilnie próbuje przekonać media, że wcale nie przedłożyła wyprawy nad obowiązki wobec córki. Mimo że pojechała z własnej woli i lekkomyślnie zaryzykowała osieroceniem dziecka w jego pierwszą wigilię. Martyna jest w szoku, że tym razem nie została ogłoszona bohaterką, jak to zwykle bywa. Nie dziwimy się, miała prawo się przyzwyczaić:
To był szok. Spodziewałam się, ze będę opowiadać o pięknie wyjątkowego kontynentu, jakim jest Antarktyda, a zamiast tego głównie odpieram zarzuty i odpowiadam na pytania, czy matka może wyjechać i zostawić dziecko - żali się w wywiadzie dla Dziennika. Podobno jestem wyrodną matką. A co oznaczają święta dla 8-miesięcznego dziecka? Nie mają znaczenia.
Lepiej zostawić 3-letnie dziecko, które już rozumie i tęskni, a może 14-letnie dziecko, które zaczyna eksperymentować z seksem i – nie daj Boże – narkotykami? Czy wtedy jest lepiej? Nie! Rozumiem, że matka w ogóle powinna zrezygnować ze swojego życia i swoich pasji?! Nikomu do głowy by nie przyszło, aby pytać Krzyśka Wielickiego, Piotra Pustelnika i kilku innych wybitnych facetów, którzy całe życie złazili na wyprawach, czy opuszczanie dzieci czasami na wiele miesięcy jest w porządku i czy nie są czasem wyrodnymi ojcami, o mężach nie wspomnę.
Co za odwracanie kota ogonem... Jakie ma znaczenie, czy chodzi o ojca czy matkę? Czy Piotr Gąsowski, który zostawił nowonarodzoną córeczkę i jej mamę w zeszłe święta, nie był krytykowany (i to mimo że życiem nie ryzykował)? Zresztą nie chodzi nawet o święta. Tak, alpinista w momencie zostania ojcem/matką powinien zrezygnować (przynajmniej na 18 lat) z niebezpiecznych wypraw, bo od tego momentu ryzykuje nie tylko swoim życiem, ale i osieroceniem dziecka. Może się to komuś nie podobać, ale taka jest prawda. Jeżeli dla kogoś rezygnowanie z narażania życia dla własnej frajdy jest równoznaczne ze "zrezygnowaniem z życia", to nie powinien płodzić dzieci. I tyle.
Na szczęście Wojciechowska chyba jednak coś z tego zrozumiała (albo zaczęła bać się o swój wizerunek bohaterki), bo ogłosiła:
Dużo łatwiej jest żyć tam niż tutaj. Łatwiej mrozić sobie tyłek w górach i podbijać nowe lądy, niż tutaj żyć, układać się z ludźmi, radzić sobie w pracy, codziennie rano wstawać i walczyć o przetrwanie. (...) Pojawienie się Marysi spowodowało dużą zmianę w mojej głowie. Zrewiduję swoje plany na najbliższe lata. Ale nadal chcę wyjeżdżać, choć może już nie tak ryzykownie i nie tak długo.