Janusz Korwin-Mikkego regularnie dostarcza opinii publicznej powodów do drwi. Nic więc dziwnego, że doczekał się swojego "antybenefisu", który przyciągnął niemałą grupę zainteresowanych widzów. To pierwszy raz, kiedy dżentelmen z muszką z własnej i nieprzymuszonej woli postanowił zostać celem kąśliwych uwag bardziej i mniej znanych kpiarzy.
Jeszcze przed rozpoczęciem imprezy dowiedzieliśmy się, że Dominika Tajner jednak nie zaszczyci nas ani jednym tekstem osobiście. Część widowni przyjęła to z ulgą. Pierwszy roastujący - Maciek "Lobo" Linke znacznie lepiej odnajduje się na macie, niż w czytaniu cudzych żartów z kartki. Jego repertuar oscylował wokół okolic intymnych i rodzinnych kłopotów reszty roastujących. Dodając do tego sporą dawkę losowych bluzgów - dobrze, że wystąpił pierwszy. Rozśmieszyć po nim będzie już łatwiej. Chyba, że następny będzie Bilguun.
Choć to mało prawdopobobne - udało się. Podczas monologu Bilguuna na widowni było jeszcze ciszej. Nie pomogły "uprzejmości" wymieniane z Maćkiem "Wargą" Dąbrowskim. Żarty o skręcaniu trzy razy w lewo i słodzeniu herbaty z memów z 2013 roku okazały się nietrafione. Sympatyczny Mongoł salwował się komentarzami internautów. Do końca monologu dobrnął żegnany oklaskami ulgi wszystkich, oprócz zniesmaczonego pana Janusza. Bilguun, nie rób tego więcej!
Pierwszy profesjonalny stand-uper tego wieczoru - Paweł Reszela - pozwolił przez chwilę uwierzyć, że wszyscy pisali sobie żarty sami. Skok z poziomu tekstów komików na poziom youtuberów jest śmiertelnym niebezpieczeństwem. Mimo wszystko występ Reszeli wywołał pierwsze pozytywne reakcje. Brawo!
Marek "AdBuster" Hoffman rozpoczął przerwą techniczną na dostrojenie statywu mikrofonowego. Okazało się, że to najzabawniejsza część jego występu. Adbuster ostatni żart z własnej woli opowiedział prawdopodobnie pod koniec podstawówki. Pomiędzy jego tekstami uważni słuchacze mogli usłyszeć odgłos świerszczy. Nie pomogli nawet znajomi Marka na widowni - sami wstydzili się śmiechu i oklasków. Wybuchanie śmiechem po własnych żartach, wobec ciszy na widowni, jest nowym poziomem scenicznej samotności. Po jego występie ogłoszono przerwę, by widzowie napili się czegoś po festiwalu sucharów i przy okazji strzelili selfie z 76-letnią maskotką wieczoru.
Piotr Wojteczek - drugi tego wieczoru standuper zaczął grubo, porównując Dominikę Tajner do "szmaty, którą uszczelnia się tonący statek". Pan Janusz uśmiechał się podczas żartów o lesbijkach. Publika rechotała najbardziej, gdy Wojteczek wytykał Skibie "włażenie w d*** opcjom politycznym", a Jaokowi - byłemu dziennikarzowi TVP Info - antysystemowość. Warto odnotować, że Korwin po raz pierwszy uśmiechnął się właśnie podczas jego występu.
Gruba ryba dzisiejszego wieczoru - Krzysztof Skiba rozpędzał się powoli. Żarty z JKM-a chwyciły, ale klimat zabiły dygresje i gwiazdorzenie. Skiba przeniósł nas do czasów popularnosci Tadzia Drozdy i Jurka Kryszaka. Bez litości rozciągnął swój występ, a atmosfera stawała się napięta jak wszystko, co włoży na siebie Krzysio.
Juliusz Sipika zburzył budowaną mozolnie atmosferę swojego monologu. Na koniec, zupełnie na serio i z nienacka wypowiedział się o... przyczynach kryzysu finansowego w 2008 roku. Został wybuczany przez całą salę. Podobno zyskał ksywkę "autosabotaż". Gratulujemy.
Mikołaj "Jaok" Janusz przebrał się za... Lecha Wałęsę. W internecie wydawał się śmieszniejszy. Żarty z nazwisk, nekrofilii i problemów rodzinnych dukał z kartki nie siląc się nawet, by brzmieć naturalnie. Trudno brzmieć naturalnie czytając je pierwszy raz. Na widowni miał jeszcze mniej kolegów, niż Bilguun. W połowie występu zdarł z siebie przebranie i z braku śmiechu zaczął... krzyczeć do mikforonu w kompletnie niezrozumiały sposób. Widocznie na jego planecie to skuteczna metoda, by rozśmieszyć współplemieńców. Na plus tekst o trójcy - Korwin, Braun i Krzysztof Bosak jako "zawsze-dziewica". Bawił publikę nawet powtórzony trzy razy.
Jakub Poczęty - gość, który nie potrzebuje ksywy, trzecią część show rozpoczął serią strzałów, które nie spotkały się z ciszą. To był przełom i najjaśniejszy punkt tego wieczoru. Co ciekawe, podczas antybenefisu pan Janusz zmienił zdjęcie w tle na swoim fanpage'u. Widocznie to i tak było ciekawsze. Jakub utrzymał równy wysoki poziom oklasków i reakcji. Dopiero żart z udziałem zmarłych - Kornela Morawieckiego i Jana Szyszki, spotkał się z głośnym buczeniem.
Ciekawostką jest, że Maciek Dąbrowski pisał kiedyś żarty Szymonowi Majewskiemu. Wygląda na to, że Szymon pisze teraz żarty Maćkowi. Problem w tym, że ten drugi nie może ratować się śmiechem z taśmy.
Dominika "Zordon" Tajner przemówiła z telebimu. Z charyzmą godną stogu siana tłumaczyła się z choroby gardła uniemożliwiającej jej występ. Jej żarty przeczytał prowadzący - Arek Pawłowski, choć nie ma dowodu, że Dominika wiedziała o ich powstaniu.
Janusz Korwin-Mikke na dzień dobry nazwał się "zboczonym homosiem". Uzasadniał, że "normalny homoś woli mężczyzn, a zboczony kobiety". Wierzymy, że sam to wymyślił. Podczas roastu padło bingo uniwersum Korwina: szachy dla debili, Adolf Hitler, homosie, Unia Europejska, niewidzialna ręka rynku, feministki, oraz wybitny krakowianin Stanisław Lem... Słowem - najlepsze żarty, które część dzienikarzy traktuje poważnie jako poglądy. Pan Janusz jako jedyny sprawiał wrażenie mówiącego z głowy, a nie dukającego z kartki. Ostateczny roast spotkał Bilguuna, o którym Korwin po prostu... zapomniał.
Tak oto Janusz Korwin-Mikke przeszedł do historii jako pierwszy polityk, który zgodził się na publiczny antybenefis. Dodatkowo uznanie budzi fakt, że wytrzymał wszystkie czerstwe, proste i toporne żarty, którymi częstowali go roastujący i nie zasnął nawet na moment.