W tak nieoględny sposób wypowiadała się o mężu Kingi Rusin jej chrzestna matka, nieżyjąca już Danuta Rinn. Podobno do samej śmierci piosenkarka nie mogła sobie darować, że sama namawiała Rusin na ślub z Tomaszem Lisem. Szczególnie, że wiosną 1994 roku był pod ręką inny kandytat - Amerykanin, który poznał Kingę na jakimś bankiecie.
Twierdził, że odkąd ją ujrzał, oszalał na jej punkcie. Dokonywał cudów, żeby ją odnaleźć - mówi Rewii przyjaciel Rinn. Wreszcie trafił do Danuty. Błagał ją na kolanach, żeby ułatwiła mu kontakt z chrześnicą. Powiedziała, że tego nie zrobi, ale powie o nim Kindze. Dziennikarka wysłuchała opowieści. Zaintrygował ją przystojny, zamożny obcokrajowiec. Ponownie zaczęła analizować decyzję o zamążpójściu i zapytała chrzestną wprost, czy nie za wcześnie na małżeństwo**.**
Tymczasem Lisowi spieszyło się ze ślubem, bo miał już załatwioną pracę w Waszyngtonie i chciał, żeby Kinga pojechała z nim jako jego żona. Na tak postawione pytanie Danuta Rinn ponoć odpowiedziała, że skoro przyjęła oświadczyny, nie ma się już nad czym zastanawiać. Potem bardzo tego żałowała: Biedna Kiniusia wylała przez niego morze łez - mówiła jeszcze przed samą śmiercią.
Kiniusia nie była na pogrzebie swojej chrzestnej matki, bo akurat jeździła na nartach z córkami.
Danka by jej wybaczyła - twierdzi przyjaciółka piosenkarki. Dziś na pewno jest dumna, że tak dobrze sobie radzi.