Maryla Rodowicz najwyraźniej zasmakowała w zwierzaniu się tabloidom. To takie miłe, człowiek od razu ma poczucie, że jest ważny. Po wczorajszym pouczeniu wystosowanym do Rafała Olbrychskiego na łamach Faktu (zobacz: "Rafał zrobił błąd szkalują rodziców"), postanowiła przeprowadzić samokrytykę. Okazuje się, że sama nie była zbyt dobrą matką.
Czasami czuję, że dzieci mają do mnie żal - wyznaje w tabloidzie. Czasem mówią to wprost. Taki jest ból wszystkich dzieci artystów, tych ponadprzeciętnych [ale skromna...]. Widzę w zachowaniu moich dorosłych dziś dzieci, że nie byłam w stanie w takim stopniu się nimi zająć, w jakim bym chciała, czyli w takim, jak każda matka się zajmuje. Za mało czasu im poświęcałam i mam do siebie o to żal. To nie jest miłe zostawiać dzieci wtedy, kiedy one potrzebują matki. Jestem pewna, że potrzebowały mnie wielokrotnie i wtedy mnie przy nich nie było, bo byłam gdzieś w rozjazdach.
Po czym tłumaczy za jednym zamachem siebie i Daniela Olbrychskiego:
Artysta to nie jest taki normalny człowiek, który szyje dzieciom ubranka na przedstawienia szkolne i codziennie sprawdza lekcje. To człowiek, który jest skoncentrowany na sobie, na tym, co tworzy. Ja też byłam taką matką z doskoku. Daniel jest artystą aktywnym. Wiem, jak to jest, bo sama mam dzieci, które skazałam na taki byt.
Może widzicie to inaczej, ale na nas takie sugerowanie, że jest się innym (w domyśle - lepszym) od "zwykłych" ludzi, robi kiepskie wrażenie. Że niby do "ponadprzeciętnych artystów" trzeba przykładać jakąś inną miarę? Taka Maryla już nawet nie rozumie, że mówiąc to jest żałosna.