Nie byłoby w tym nic dziwnego, ostatecznie bratanie się blondynek z armią ma długą i szlachetną historię - robiła to już Marilyn Monroe. Tym, co czyni sprawę ciekawą jest fakt, że Doda wybrała sobie towarzystwo komandosów, którym prokuratura stawia zarzut masakry afgańskiej wioski Nangar Khel. Przypomnijmy - chodzi o przeprowadzony przez polskich żołnierzy 16 sierpnia 2007 roku ostrzał wioski, w której zginęło sześciu cywili, w tym pan młody przygotowujący się właśnie do ślubu, dwie kobiety oraz troje dzieci w wieku od 3 do 5 lat. Trzy inne osoby zostały ciężko ranne. Wśród nich była kobieta w ciąży, która potem urodziła martwego noworodka.
Wśród osób oskarżonych o dokonanie tej zbrodni Doda bawiła się świetnie. Imprezę rozpoczęli w warszawskim klubie Paparazzi, potem przenieśli się do Confesion, a potem wpadli coś zjeść do restauracji Mexicana. Około pierwszej w nocy wrócili do klubu Confesion, gdzie bawili się do czwartej.
Doda to fajna, normalna dziewczyna - mówi Super Expressowi jeden z oskarżonych o ludobójstwo żołnierzy, chorąży Andrzej O. Poszliśmy na miasto, chodziliśmy po klubach, niektórzy trochę drinkowali...
To na pewno miły sposób spędzenia wolnego czasu, szczególnie dla osób zagrożonych wyrokiem dożywocia.
Jak donosi Super Express, pomysłodawcą spotkania Dody z żołnierzami był jej ochroniarz, Przemek Rzeźnik, znajomy komandosów z tej samej jednostki. Razem służyli w "czerwonych beratach" czyli I Pułku Specjalnym w Lublińcu. Rzeźnik założył nawet stronę internetową wspierającą polskich żołnierzy. Dzięki niej Doda dowiedziała się o sprawie i wyraziła chęć spotkania się z oskarżonymi, żeby podnieść im morale. Wczoraj pojawiła się także na sali rozpraw Wojskowego Sądu Okręgowego w Warszawie, ale... została wyrzucona przez sędziego.