To akurat było do przewidzenia. Hanna Lis, zwolniona wczoraj z TVP nie odpuści tak łatwo pieniędzy, które straci po tym, jak wyleciała ciepłej i doskonale płatnej posady w Wiadomościach. Zapowiada, że z szefem serwisu spotka się w sądzie.
Wytoczę proces o zerwanie ze mną umowy i o naruszenie dóbr osobistych przez szefa "Wiadomości" Jana Pińskiego - mówi w wywiadzie z Gazetą Wyborczą. Zgodnie z tym, czego się spodziewałam, wręczono mi wymówienie. Nie było to dla mnie zaskoczeniem. Pretekstem jest to, że złamałam zasady etyki dziennikarskiej TVP przez samowolną zmianę treści czytanego materiału. Tym "naruszeniem" było nieprzeczytanie przeze mnie nieprawdziwej informacji o tym, jakoby pani "prof. Lena Kolarska-Bobińska jest szefową Instytutu Spraw Publicznych". Otóż wówczas już nią nie była. To zdanie zostało dopisane bez mojej jakiejkolwiek wiedzy. Wbrew temu, co twierdzi szef "Wiadomości" pan Jan Piński.
Przy okazji Lis staje w obronie bohaterki materiału, w którym zmieniono tzw. "startówkę", kandydatki PO w wyborach do Parlamentu Europejskiego:
Dopisano mi to bez mojej wiedzy, nie poinformowano mnie do końca. Kiedy odkryłam ten dopisek, postanowiłam go nie czytać, bo łamał on elementarne zasady dziennikarskie. Nie przeczytałam tej informacji, bo była nieprawdziwa.
I oczywiście doszukuje się politycznego kontekstu całej sprawy:
Przez ponad rok pracy w TVP nie mam sobie nic do zarzucenia. Swoją pracę wykonywałam absolutnie rzetelnie i zgodnie zasadami - chwali się Hania.
Zapowiada się więc ciężka walka w sądzie o nasze pieniądze. Oby nie wygrała, już dość jej wypłaciliśmy z abonamentu. Przypomnijmy - Hania miała 60 tysięcy miesięcznie pensji, a jest jedną z najmniej lubianych dziennikarek. Przyda się taka oszczędność na ciężkie czasy.