Monika Richardson nie ma dla siebie litości. Zawsze zadziwiają nas ludzie, którzy sami, na własne życzenie chłoszczą się w mediach (w Rozmowach w toku czy w kolorowych gazetach). Co im to daje? Chyba głównie popularność. I możliwość zarabiania pieniędzy "twarzą". Dla niektórych to rzecz warta poświęceń.
Znana prezenterka i aspirująca "celebrytka" (to słowo jest tak wiśniackie...) opowiada w wywiadzie dla Gali, że jej mąż (pilot) ma mnóstwo okazji do zdrady. Mówi to w sposób sugerujący, że sypia (albo sypiał) z innymi kobietami. Albo że ona tak podejrzewa. Naprawdę dziwaczne wyznanie.
Nie jestem zazdrosnym typem, ale Jamie chyba wolałby, żebym była - zaczyna Monika. Oczywiście zdaję sobie sprawę z tego, że mój mąż co trzy dni wsiada na pokład jumbo jeta jako pan pilot w swoim słynnym mundurze, z dwudziestoletnimi laskami z pięknym biustem i długimi nogami, które o niczym innym nie marzą, jak tylko o tym, żeby sobie przysposobić pilota, z odzysku czy nie, z dziećmi czy bez, to już naprawdę drugorzędne.
O nocnych pukaniach do hotelowych drzwi również wiem i kiedyś Jamiemu powiedziałam: "Dopóki będziesz przyjeżdżał do domu, całował mnie w rękę, mówił, że jestem piękna i jedyne, co się w życiu liczy, to fakt, że jesteś ze mną, to ja nie chcę nic wiedzieć. Nie chcę wiedzieć, kto puka, która się uśmiecha, co się stało." Żadnych spowiedzi. (...) Dla mnie liczy się to, żeby on z szacunkiem i przekonaniem wracał do mnie. Żeby się nie zakochał.
Tylko tyle? A "zwykła" zdrada nie przeszkadza?
Dziewczyny, czy naprawdę tyle wystarczyłoby Wam do szczęścia?