Wczoraj po raz 24-ty przyznano Wiktory, nagrodę Akademii Telewizyjnej honorującą osobowości małego ekranu. Impreza godna odnotowania z dwóch względów. Po pierwsze, dlatego, że prawie żaden z pupili tabloidów w tym roku nie dostał statuetki. Może nominowani i przegrani: Marta Żmuda-Trzebiatowska, Edyta Górniak, Kasia Cichopek, Krzysztof Ibisz i Cezary Pazura zrozumieją, że do wizerunku profesjonalisty we własnej dziedzinie nie pasuje wyprzedawanie prywatnego życia kolorowej prasie?
Po drugie - dla Tomasza Lisa, odbierającego dziewiątego (!) w karierze Wiktora, impreza stała się okazją do kolejnej demonstracji solidarności ze zwolnioną żoną. Tym razem zamiast koszulki z dedykacją dla Hani, były ostre słowa krytyki skierowane do jej byłego (a jego obecnego) szefostwa: Dziękuję żonie za to, że pokazała, jaki jest sens dziennikarstwa: mówić prawdę, a nie kłamać na rozkaz.
Byłby odrobinę bardziej autentyczny, gdyby odszedł z pracy, w której każą mu "kłamać na rozkaz". Ale on zgrania dalej swoje kilkaset tysięcy miesięcznie. Te wielkie słowa jakoś do tego nie pasują. Czy pomogą chociaż Hani w odzyskaniu utraconej sympatii widzów? Wątpliwe.
Swoją drogą, ciekawe gdzie Tomek upycha te wszystkie Wiktory.