Stało się. Hania Lis postanowiła przylansować się w kolorowej prasie. W tym celu udzieliła Gali 18-stronicowego (!) wywiadu. Nie 10, nawet nie 15... Pełne 18 stron. Na dołączonej do tekstu sesji zdjęciowej chwali się swoją wypasioną garderobą, kuchnią, butami i modnymi, rasowymi psami. Pozuje również przy lodówce w modnym płaszczu. Widać od razu, że te 60 tysięcy złotych miesięcznie, które dostawała z abonamentu nie marnują się gdzieś na koncie.
Przez większą część wywiadu Hania broni się przed komentarzami ze strony dziennikarzy Dziennika i Faktu, z upodobaniem sugerując, że działają w zmowie, jako redakcyjni koledzy. Przez cały czas zdaje się uważać, że zasługiwała na olbrzymie pieniądze, które wypłacała jej co miesiąc państwowa firma. Odebranie jej ich to właściwie zamach na demokrację. Jak mają czuć się ludzie, którzy tracą pracę za kilka tysięcy złotych i żadne pismo nie daje im się wypłakać? Na 18 stronach...
Najbardziej spodobało nam się jej tłumaczenie, że mama (dziennikarka, zasłużona podczas stanu wojennego) nie załatwiła jej pracy w telewizji:
- Czy to prawda, że mama Cię tam umieściła?
- To pasowałoby do brukowcowej wersji mojego CV, ale jest kompletną bzdurą. Moja mama, która przez kilkanaście lat pracy w telewizji nabawiła się poważnej wieńcówki, była ostatnią osobą, której mogłam powiedzieć, że szykuję się do tego zawodu. Zawsze powtarzała mi: "Rób co chcesz, ale od telewizji trzymaj się z daleka, bo tam jest wszystko chore." Teraz rozumiem, co miała na myśli, ale widocznie sama musiałam objawy choroby odczuć na swojej skórze. Wtedy, na początku, musiałam nieźle kombinować, żeby na korytarzu przy Woronicza nie natknąć się na mamę. W końcu jednak i tak się na nią natknęłam, ale już po przejściu wszystkich eliminacji i sprawdzianów.
Hania zapewnia też, że jej dzieciństwo wcale nie było tak "bananowe", jak się mówi. Dowód? Ona też mieszkała z karaluchami!
[To nie jest tak] że miałam jakieś bezproblemowe dzieciństwo. Bywało dostatnio, bywało i tak, że brakowało pieniędzy, mieszkaliśmy i w pięknym apartamencie we Włoszech, ale także w 26-metrowym zakaraluszonym mieszkaniu na Służewcu.
Przypomnijmy - rodzice Hani, Aleksandra i Waldemar Kedaj, znaleźli się (obok Jerzego Urbana) na słynnej "liście kanalii" Kisiela, opublikowanej w Tygodniku Powszechnym 2 grudnia 1984 roku. Była to pozbawiona komentarza lista nazwisk osób, które podczas stanu wojennego wyjątkowo aktywnie zajmowały się komunistyczną propagandą.
Biedna mamusia Hani... "Nabawiła się poważnej wieńcówki" w telewizji... Z takim poświęceniem walczyła o wolną Polskę, w której jej córka mogła zarabiać 60 tysi. Czy inne jej tłumaczenia są równie warte uwagi?