Rodzina zmarłego tragicznie Davida Carradine'a nadal próbuje ustalić, co tak naprawdę przytrafiło się aktorowi. Nie dziwimy się, że nie chcą uwierzyć, ża sam kazał związać się sznurem i powiesić za penisa. Też nie potrafilibyśmy przejść nad czymś takim do porządku dziennego. Według krewnych gwiazdora mamy do czynienia ze starannie zaplanowanym morderstwem, a fotografia opublikowana w tajlandzkim tabloidzie jest na to dowodem.
(Po raz kolejny przepraszamy, ale jej nie pokażemy. Jesteśmy mało delikatni, ale bez przesady.)
W rozmowie z Larrym Kingiem adwokat aktora, Mark Geragos stwierdził, że David był zafascynowany dalekowschodnimi sektami kung fu i zamierzał je ujawnić w swoim nowym filmie.
Jeśli tak rzeczywiście było, to wydaje nam się, że to pierwszy trop, który powinna zbadać policja – powiedział Geragos. Wszystko wskazuje na to, że w pokoju znajdowały się osoby trzecie, które mogły przyczynić się do śmierci mojego klienta.
Brzmi jak tajemnica zabójstwa Bruce'a Lee. Bardzo medialne i sensacyjne, ale jakoś nie chce się wierzyć. Szczególnie, że czwarta żona Carradine'a nie ma wątpliwości, że on sam kazał się związać prostytutkom i jest winny swojej śmierci. Marina Andreson powiedziała dziennikarzom, że jej były mąż fascynatem niebezpiecznych dla życia gier sado-maso. Dodała, że jeśli próbował odkryć tajemnice jakiegokolwiek sekretnego zgromadzenia, to "była to tajemnica, o której nie wiedziała nawet ona".
Przy okazji, warto zapamiętać, jakie miejsce na świecie wybrał na swój dom zdegenerowany 72-latek po wielu dekadach zboczonych eksperymentów seksualnych. Myśląc o Tajlandii już zawsze będziemy przypominali sobie o nim.