Z okazji sezonu ogórkowego Rewia postanowiła odkopać historię sprzed 13 lat, świadczącą o tym, że nad Kingą Rusin czuwa jakaś siła wyższa. Wiosną 1996 roku dziennikarka mieszkała z mężem w Waszyngtonie. Lis był wtedy korespondentem TVP w USA. Po krótkich wakacjach na Florydzie para wracała z Miami do domu z przesiadką w Atlancie. 11 maja już na lotnisku zorientowali się, że inna linia lotnicza oferuje tańsze połączenie niż zarezerwowany przez nich samolot i szybko przebukowali bilety.
Samolot, którym mieli lecieć według pierwotnego planu, wczesnym popołudniem zniknął z radarów. Wkrótce okazało się, że spadł z wysokości 3 tysięcy metrów i rozbił się na bagnach Florydy. Zginęło 110 osób, nikt nie przeżył.
Kinga nie opowiadała wcześniej tej historii - pisze Rewia. Tomasz Lis wspomniał o niej przed laty w jednej ze swoich książek: "Mam wielkie szczęście - pisał. Gdybym go nie miał, razem z żoną w maju 1996 zginąłbym w wypadku lotniczym."