Hania Lis jest podobno zawiedziona tym, że Piotr Kraśko nie stanął w jej obronie, nawet symbolicznie, gdy wyrzucono ją z Wiadomości. Jeden z dziennikarzy tak właśnie zrobił, ale w rozmowie z Rewią rozwiewa nadzieje Hani, że postąpił tak ze względu na nią.
Nie dlatego, że kocham Hannę Lis, bo tak naprawdę jej nie znam - mówi Janusz Głuski. Ale w obronie niezależnego dziennikarstwa.
Hania zrobiła z tego cały cyrk: Zdobyli sie na akt wielkiej odwagi składając podpis po listem w mojej obronie - ogłosiła dumnie w jednym z wywiadów. Ryzykowali utratę pracy dla dziennikarki, z którą podobno nie chcieli pracować. Jeden z kolegów złożył nawet wypowiedzenie.
Jak zwykle Hania jest przekonana, że wszystko kręci sie wokół niej. Tym większym afrontem musiał być dla niej bolesny brak podpisu Piotra Kraśki. Ten jednak nie miał najmniejszej chęci zaryzykować pensji w wysokości 50 tysięcy złotych miesięcznie ani dla Hani ani tym bardziej dla obrony "niezależnego dziennikarstwa", o które tak walczył jego dziadek.
Poza tym nie jest kumplem Hani tylko Kingi Rusin, a nie da się przyjaźnić z jedną i drugą naraz. Kraśko i Rusin znają się od dzieciństwa, a kiedy zostali wkręceni do telewizji przez dobrze umocowanych w starym systemie rodziców, razem uczęszczali na warsztaty dla prezenterów. Razem poznali też Tomasza Lisa, którego Kinga wkrótce poślubiła. Po rozwodzie Lisów, Kraśko pozostał po stronie Kingi.
Hania uważa podobno, że elementarne poczucie przyzwoitości nakazuje Kraśce postawić się szefom w jej obronie. Wprawdzie nikt nikomu nic nie obiecywał, ale dziennikarka uważa, że przyjaźń - choćby tak krótka jak ich - do czegoś zobowiązuje - pisze Rewia. Hania jest postawą kolegi *zawiedziona *i gdyby Piotr znalazł się w jej sytuacji, ona złożyłaby wymówienie od razu.
Odnosimy wrażenie, że Hania pracuje tylko po to, żeby móc składać wymówienia.
To jak narkotyk.