Idol i Mam talent nie są programami dla uczestników, ale dla prowadzących. To wiadomo już od dawna. Tym razem mamy wyjątkowo wyraźne potwierdzenie tego faktu. Simon Cowell, brytyjski juror znany z sędziowania w amerykańskim Idolu i Britain's Got Talent, formatach które od lat biją rekordy oglądalności, wynegocjował gigantyczną stawkę za udział w kolejnej edycji Idola.
Chociaż widzowie oraz uczestnicy nie darzą go sympatią, za to dla producentów jest bezcenny. Do tego stopnia, że za przedłużenie kontraktu oferują mu przyprawiającą o zawrót głowy kwotę - 144 miliony dolarów! To aż 450 milionów złotych! Jego polski odpowiednik, Kuba Wojewódzki, nie może marzyć nawet o stukrotnie mniejszej kasie.
Oznacza to aż czterokrotną podwyżkę. Cowell za zeszłoroczną edycję Idola dostał 36 milionów dolarów. Czy naprawdę wart jest TAKICH pieniędzy? Kpiny, niewybredne żarty, poniżanie i przewracanie oczami za stołem sędziowskim w jego wykonaniu są jak widać na wagę złota. Widocznie bez najbardziej znienawidzonej osoby w jury, program nie przyciągałby już tylu widzów.
Przedstawiciele telewizji Fox, producenta show odmawiają jakichkolwiek komentarzy. Ostatnia edycja programu przyniosła im... 900 milionów dolarów zysku! Dlatego Cowell zamierza zyskać na dobrej passie i podbić swoją cenę. W tym celu poradził się swojego przyjaciela, multimilionera Sir Philipa Greena, właściciela m.in. sieci sklepów Top Shop.
Cowell zastanawia się także nad stworzeniem odrębnej firmy, która zajmowałaby się wyławianiem młodych talentów. Myśli o stworzeniu odrębnej marki, firmowanej swoim nazwiskiem, która byłaby odpowiedzialna za realizację jego pomysłów co do nowych formatów telewizyjnych. Nie chce być rozpoznawalny tylko z racji tego, że jest sędzią w "Idolu" - donosi The Guardian.