Policja, lekarze, a nawet wynajęci prywatni detektywi nadal próbują ustalić przyczynę śmierci Michaela Jacksona. Na wyniki badań toksykologicznych przeprowadzonych podczas autopsji będzie trzeba poczekać jeszcze kilka tygodni. Jedno jest jednak pewne: gwiazdor od lat był uzależniony od silnych leków przeciwbólowych.
Jak już wcześniej informowaliśmy, Michael regularnie przyjmował leki uspokajające, rozluźniające mięśnie, pomagające w trawieniu i antydepresanty. Nic dziwnego, że jego wycieńczone chorobami i operacjami plastycznymi ciało nie wytrzymało takiej ilości chemii. Dziennikarze National Enquirer dotarli do związanych z rodziną króla popu informatorów, którzy ustalili, że Jackson przez ostatnie sześć miesięcy przyjął... 10 tysięcy pigułek! To średnio około 55 dziennie!
Łykał leki na prawdziwe i zmyślone przez siebie schorzenia - wyjawił jeden z jego pracowników. Nie mógłby żyć bez prochów. Jego dzień zaczynał się od dużej dawki pigułek, a kończył na kolacji z samych lekarstw.
Funkcjonariusze dostali pozwolenie na przeszukanie słynnej posiadłości Jacksona. Po kilku godzinach skrupulatnych poszukiwań znaleziono tajną skrytkę, w której znajdowało się kilkanaście opakowań z lekami. Wśród wielu specyfików odkryto także silny środek znieczulający Diprivan, który można stosować jedynie w warunkach szpitalnych. Lekarze sądowi orzekli, że przy tak dużych dawkach narkotyku Michael mógł zwyczajnie nie odczuwać sygnałów swojego ciała, które dawało mu znać, że zbliża się zawał.