Doktor Conrad Murray, osobisty lekarz Michaela Jacksona, jest obecnie jednym z najbardziej znienawidzonych ludzi w USA. To on był ostatnią osobą, która widziała piosenkarza żywego i to jemu przypisuje się największą odpowiedzialność za jego tajemniczy zgon. Siostra Michaela, LaToya, twierdzi wręcz, że Murray go "zamordował". W zeszłym tygodniu miało miejsce bardzo szczegółowe przeszukanie kliniki należącej do lekarza. Śledczy mówili wprost, że szukają śladów morderstwa.
Jak już pisaliśmy, Jackson zażywał ogromne ilości leków, w większości przeciwbólowych i nasennych, których stosowanie jest dozwolone jedynie w szpitalach, przez wykwalifikowany personel medyczny. Policja w Los Angeles podejrzewa, że Jacko zabił zastrzyk z Propofolu, środka używanego przez anestezjologów do znieczulenia przy operacjach. Jak donoszą źródła cytowane przez agencję prasową Associated Press, to właśnie ta substancja, podana na kilka godzin przed śmiercią, zabiła Jacksona. Osobą, która podała mu ostatnią dawkę Propofolu był doktor Murray. Właśnie ujawniono, że przyznał się do tego podczas pierwszego przesłuchania.
Według śledczych ostatnie chwile piosenkarza mogły wyglądać w ten sposób: Murray podał mu lek, a następnie... zasnął (!!!), nie przywiązując wagi do tego, co dzieje się z jego pacjentem. Kiedy się obudził, Jackson był już w stanie krytycznym. Lekarz próbował go ratować na oczach najstarszego syna, Princea (*zobacz: Kazał mu patrzeć na śmierć ojca!)
* Jak wiemy, nic to nie dało.
Jeżeli te przypuszczenia prowadzących śledztwo potwierdzą się, Murrayowi może zostać postawiony nawet zarzut morderstwa. Nikt nie będzie go raczej żałował.