Szczegółowe śledztwo w sprawie śmierci Michaela Jacksona doprowadziło do ujawnienia wielu smutnych sekretów gwiazdora. Niedawno funkcjonariusze policji dowiedzieli się, że piosenkarz przez ostatnie dwa lata miał poważne problemy z sercem. Michael nie przyznawał się do słabości, wiedzieli o niej jedynie jego lekarz i zaufani pracownicy. Stan jego zdrowia był na tyle poważny, że aż trzykrotnie doszło do chwilowego zatrzymania akcji serca i śmierci klinicznej, zanim ostatecznie zmarł 25 czerwca.
Do zebranych dowodów dotarli dziennikarze National Enquirer, którym udało się porozmawiać z bliskim opiekunem Jacksona. Człowiek, który dbał o niego na co dzień przyznał, że piosenkarz "znajdował dziwną przyjemność w stanach bliskich śmierci":
Wiem o trzech groźnych sytuacjach, do których doszło przez ostatnie 18 miesięcy. Z punktu widzenia medycyny Micheal właściwie trzy razy umarł, zanim wezwany lekarz lub wyszkoleni ochroniarze zdołali reanimacją przywrócić go do życia. Byłem świadkiem dwóch takich zapaści i obie były wywołane nadużyciem środków przeciwbólowych.
Kiedyś, gdy lekarze po długim czasie w końcu przywrócili akcję serca Michael był wręcz niezadowolony, że mu pomogli – dodaje były pracownik Jacksona. Powiedział, że umarł, poszedł do nieba i było mu tam dobrze. Dodał, że to było najwspanialsze doświadczenie w jego życiu. Zobaczył drugą stronę i mógł spojrzeć na świat z góry.
Zdaniem badających sprawę policyjnych psychologów gwiazdor mógł pragnąć śmierci i celowo zatruwać swój organizm lekami na bazie narkotyków. Autodestrukcja Jacksona wynikała z jego problemów z samoakceptacją i nieustannym lękiem przed despotycznym ojcem. To dlatego nie leczył poważnej choroby serca i ukrywał swój prawdziwy stan zdrowia przed rodziną.
To smutne, że pieniądze i sława mogą tak odizolować od świata. Pomyślcie, że Michael nie miał przy sobie ANI JEDNEJ osoby, na której mógł polegać. Ani jednej osoby, której nie zależałoby tylko na jego pieniądzach.