Podczas wczorajszego koncertu w Południowej Dakocie 61-letni Steven Tyler, frontman Aerosmith, w trakcie wykonywania swojego słynnego szalonego tańca z mikrofonem spadł ze scenicznego wybiegu wprost w grupę fanów. Natychmiast został odwieziony helikopterem do pobliskiego szpitala. Wskutek niefortunnego upadku doznał niegroźnych obrażeń głowy, szyi i ramion.
Zaniepokojeni fani rozsiali plotkę o poważnym stanie piosenkarza. Niektórzy nawet podejrzewali, że zginął! Wszystkie domysły ukróciła córka, Tylera, Mia.
- Wrzeszczący demon żyje! - napisała w krótkim oświadczeniu - To prawda, że zbytnio się rozpędził i wylądował na głowie. Ma złamane lewe ramię i kilka szwów na głowie. Obecnie odpoczywa w domu i już niebawem znowu rozbuja świat.
Jak w ogóle ktoś mógł podejrzewać, że znany ze swojej żywotności 61-letni Tyler skręci sobie kark przy byle upadku? To musieli być jacyś bardzo niezorientowani fani.