Odkąd zdjęcia trzymającej się za powiększony brzuch Alicji Bachledy-Curuś i towarzyszącego jej Colina Farrella obiegły świat, o polskiej aktorce napisały największe amerykańskie magazyny oraz portale poświęcone kulisom świata show-biznesu. Jak się nietrudno domyślić, dwuczłonowe nazwisko Alicji przysporzyło autorom artykułów nie lada problemów, dlatego woleli je skrócić do w miarę bezpiecznego i dającego się przeczytać "Alicia Bahleda".
Tym bardziej nie dziwi, że aktorski dorobek ABC pozostaje zupełnie nieznany w USA. Co prawda w popularnych bazach filmowych przy jej nazwisku widnieje całkiem pokaźna lista produkcji, jednak przeciętnemu konsumentowi plotek o Paris i Brangelinie, doceniony przez krytyków film Trade, którym Polka zadebiutowała na amerykańskim rynku nie mówi zbyt wiele.
Większość komentatorów bierze Alicję za modelkę, skupiając się na jej "świeżej" urodzie, zupełnie nie w typie przeciętnych kochanek celebrytów. Niestety, część z nich nie wróży "polish girlfriend" długiej przyszłości u boku hollywoodzkiego rozrabiaki i kobieciarza.
Ciekawe, czy zmieni się to po premierze filmu Ondine, na planie którego ABC poznała ojca swojego dziecka. Inaczej pozostanie ciekawostką z kategorii Oksany Grigorievy, "piosenkarki" zapłodnionej przez Mela Gibsona.