Monika Richardson, która od czasu programu Europa da się lubić żyła na koszt abonentów, nie robiąc w zasadzie nic, popadła wreszcie w niełaskę. Nowy szef Dwójki, Krzysztof Nowak, nie zamierza dłużej płacić 30 tysięcy miesięcznie "gwiazdorskiej pensji" ulubienicy poprzedniego szefa. Zdecydował, że nie przedłuży Richardson kontraktu, który sprezentował jej poprzedni dyrektor Wojciech Pawlak.
Co zrobiła Richardson? W te pędy poleciała do Faktu, żeby się poskarżyć:
Spotkanie z panem Krzysztofem nie było miłe - żali się. Pan dyrektor uważa, że nadaję się do prowadzenia wielkich imprez, a nie autorskich programów w telewizji. Smutno jest usłyszeć coś takiego po 15 latach pracy. Pan Nowak stwierdził też, że nic nie wniosłam do programu "Europa da się lubić". Sukces tłumaczy tym, że był to program na licencji. Rozumiem, że nie przewidziano dla mnie miejsca ani na koncercie, ani w jesiennej ramówce.
Zdaję sobie sprawę z tego, że mamy z dyrektorem TVP 2 odmienną ocenę moich kompetencji zawodowych i dopóki on rządzi, dopóty nie będę miała swojego programu. On sam zresztą mi to zakomunikował podczas naszego spotkania. Kontrakt nie zostanie przedłużony. Jestem osobą wolną. To i owo potrafię. Mam ukończone dwa fakultety na studiach, znam trzy języki obce, więc sądzę, że jakoś sobie poradzę - reklamuje się ewentualnym przyszłym pracodawcom. Dalej dramatyzuje z wyrzutem: Jeśli jednak nie będzie mnie stać na chleb, otworzę warzywniak i zacznę sprzedawać pietruszkę.
Szczerze? Nie zaszkodziłoby to jej. Ani nam.
Czy ta kobieta naprawdę nie potrafi przeżyć czegokolwiek w samotności i bez udziału tabloidów?