Właściwie zaskakujące jest to, że nie trafiła jeszcze do jakiejś sekty. Też byśmy się nie zdziwili.
Jak donosi Fakt, swój ostatni urlop Edzia spędziła w buddyjskim klasztorze w Tajlandii. Uznała, że 8 dni wystarczą, by podleczyć rozchwianą psychikę.
Dzień w klasztorze zaczyna się około 4–5 rano - wyjaśnia tabloidowi lama Rin Czena z Centrum Buddyjskiego. Kobiety nie mogą spać w klasztorze, tylko są umieszczane w pokojach gościnnych niedaleko świątyni. Rano odbywa się pierwsza modlitwa, podczas której czytane są nauki Buddy. Atmosfera jest bardzo radosna, mnisi bez problemu odpowiadają na wszystkie pytania. W ciągu dnia podawane są tylko dwa posiłki. Raczej nie jest przestrzegany wegetarianizm, choć buddyści nie mogą poprosić np. o zabicie zwierzęcia na posiłek. Przestrzegany jest także odpowiedni strój. Wykluczone jest noszenie spódniczek, czy szortów. To byłaby obraza dla mnichów. W ciągu dnia wielokrotnie powtarza się mantrę, czyli słowa Buddy. Spać idzie się około 22, aby zebrać siły na następny dzień.
Znajomi Edyty zapewniaja, ze piosenkarka podeszła do sprawy bardzo poważnie i pobyt w klasztorze rzeczywiście potraktowała w kategoriach duchowych, a nie jak pobyt w spa.
Edyta wyjechała po to, by oczyścić umysł i ciało. Dużo medytowała i to jej bardzo pomaga. Ona podchodzi do tego naprawdę poważnie - mówi koleżanka Górniak. Po całym tym zamieszaniu i szumie wokół jej osoby było jej to bardzo potrzebne.
Cóż, oby się wkręciła na poważnie. Zalecamy co najmniej 2 lata pełnej izolacji od mediów.