Z każdym dniem wychodzą na jaw nowe łupy przywłaszczone przez złodziei, którzy tydzień temu splądrowali dom Lindsay Lohan. Co gorsze, ich ujawnianie okazuje się źródłem kłopotów dla pokrzywdzonej. Niedawno pisaliśmy o seks-taśmiejaka podobno wpadła w ich ręce. Aktorka utrzymuje, że złodziejami są jej dawni znajomi. Brzmi to całkiem prawdopodobnie, gdyż wygląda na to, że wiedzieli, czego i gdzie szukać.
Sama Lohan nadal nie może doliczyć się straconych rzeczy. Właśnie wyszło na jaw, że znajdowała się wśród nich wypożyczona biżuteria warta... 2 miliony dolarów! Co ciekawe, sprawa jej zniknięcia wyszła na jaw dopiero, gdy właściciel - ekskluzywny salon jubilerski z Beverly Hills - upomniał się po raz kolejny o zwrot klejnotów. W związku z brakiem reakcji ze strony Lohan oskarżył ją o zgubienie swojej własności.
Linsday twierdzi, że podczas niedzielnego rabunku złodzieje włamali się także do jej sejfu, w którym trzymała biżuterię - donosi magazyn Radar. Sklep, który wypożyczył jej kosztowności domaga się ich zwrotu, tłumacząc, że klejnoty znajdowały się pod opieką wypożyczającej. Jeśli problem nie zostanie rozwiązany w najbliższym czasie, jubilerzy skierują sprawę na drogę sądową.
W obronie znanej z lepkich palców córki stanął jej "uczciwy i prawy" ojciec : Linsday nie przywłaszczyła sobie niczego. Pożyczyli jej biżuterię i miała ją zwrócić. Nie widzę powodu, dla której miałaby ją zatrzymywać - wyjaśnia Michael Lohan.
Cóż, tej dziewczynie lepiej niczego nie pożyczać. Udowodniła to już wielokrotnie. Ta kradzież z pewnością nie pomoże jej w poprawie wizerunku. Nie każdy ma w końcu byłych znajomych okradających mu dom. To wymaga obracania się w dość specyficznym towarzystwie...