Kiedy kilka tygodni temu Mischa Barton została zamknięta na oddziale psychiatrycznym szpitala w Los Angeles wszyscy zastanawiali się, co było przyczyną nagłego załamania nerwowego młodej aktorki. Jej znajomi zgodnie przyznawali, że sama zgotowała sobie taki los: nie radząc sobie z popularnością uciekła w uzależnienie od narkotyków i alkoholu, odcięła się od swoich przyjaciół i została zupełnie sama. Ku zaskoczeniu wszystkich kilkanaście dni później Mischa stawiła się na planie swojego nowego serialu. Zmusił ją do tego podpisany wcześniej kontrakt.
Barton kilka dni temu udzieliła pierwszego po wyjściu ze szpitala wywiadu. Twierdzi, że cała sytuacja to wynik splotu wielu niefortunnych wydarzeń:
Czas przed rozpoczęciem pracy na planie "Beautiful Life" był dla mnie bardzo trudny - mówi w wywiadzie dla magazynu Time Out New York. Oprócz tego, że podróżowałam praktycznie po całym świecie, miałam jeszcze bardzo skomplikowaną operację dentystyczną, przeprowadzaną pod pełną narkozą. W związku z tym przyjmowałam wtedy duże dawki środków przeciwbólowych. To było piekło.
Co było przyczyną zamknięcia cię na oddziale psychiatrycznym? Załamanie nerwowe? Narkotyki? - pyta dziennikarz.
Nie wiem. Naprawdę... nie wiem - stwierdziła Mischa, wymigując się od odpowiedzi. Miałam kolegę, który miał takie lekkie załamanie nerwowe, ale czy ja przeszłam to samo? Nie wiem. U mnie bardziej chodziło o ból. Miałam straszne migreny.
Czy w szpitalu pomogli ci radzić sobie z tym bólem?
Po części, ale nie do końca. Ja ciągle marzyłam o tym, żeby wyjść i móc pracować przy serialu. Jednocześnie wiedziałam, że to bardzo istotny moment w życiu. Wiesz, czasem jest tak, że musisz trafić na samo dno, aby się od niego odbić i móc iść tą lepszą, dobrą drogą. Ja właśnie to przeszłam. W pewnym momencie było ze mną bardzo źle, straciłam kontrolę nad wszystkim. Teraz jest lepiej. Odzyskałam kontrolę nad moim życiem.
Wierzylibyśmy jej bardziej, gdyby przyznała się, o co naprawdę chodziło...