To się nazywa poświęcenie. Jolanta Fraszyńska w zamian za obecność na okładce Gali postanowiła wyspowiadać się pismu ze wszystkiego. Dosłownie - z problemów natury psychicznej, z tego jak szukała swojego biologicznego ojca, z tego, że o jego istnieniu dowiedziała się "w niewyszukanej formie" od sąsiadki... Doceniamy tę szczerość, ale tak głęboki ekshibicjonizm to za dużo nawet jak dla nas. Ktoś (chyba Agnieszka Maciąg na TVN Style) powiedział, że takie odzieranie się z prywatności narusza w pewien sposób także prywatność czytelnika, który chcąc nie chcąc napełnia sobie głowę czyimiś brudami. Coś w tym jest. Ale co zrobić - widać niektórzy to lubią.
Historii o ojcu nie będziemy straszczać, ale co powiecie na depresję i nerwicę?
Chodzę na psychoterapię - wyznaje aktorka. Jeżeli udajemy, że wszystko jest dobrze, choć codziennie rano kłócimy się z podszeptami intuicji, ciało zaczyna się buntować. Gdy dobijamy do punktu granicznego i nic nie próbujemy zmienić, organizm zaczyna chorować - mówi odwołując się do swojego doświadczenia. Pojawiają się depresje, różne lęki i inne dolegliwości. Ja nabawiłam się nerwicy lękowej.
I wyjaśnia, czym się to objawiało:
W trakcie spektaklu, grając, straciłam na scenie przytomność. Byłam przepracowana, po dwóch premierach. To był przełom, wystraszyłam się, że tracę kontrolę nad ciałem, a ono jest przecież moim instrumentem pracy. Zrozumiałam, że muszę podjąć terapię. Nieprzypadkowo w tym samym czasie zaproponowano mi funkcję ambasadora na rzecz depresji... Wcześniej były sygnały, których nie powinnam była zlekceważyć. Któregoś dnia cztery lata temu obudziłam się z silnymi zawrotami głowy. Czułam, że jestem w martwym punkcie...
Ok, wystarczy. Za dużo tej nerwicy jak na środę rano.