Holly Madison nigdy nie ukrywała, że swoją urodę zawdzięcza skalpelowi. Gdyby nie chirurgia plastyczna nie mogłaby liczyć na żadną karierę. W wyjątkowo szczerym wywiadzie z brukowcem Life&Style wyznaje, dlaczego poszła pod nóż.
Operacje plastyczne zmieniły moje życie. O wiele łatwiej przychodzi mi robienie kariery. Bez nich nie byłabym tu, gdzie jestem – wyznała Holly. W młodości wypychałam sobie stanik, bo marzyłam o większych piersiach. Spotykałam się z jednym chłopakiem i specjalnie zwlekałam z seksem, bo musiałam stopniowo zmniejszać rozmiar mojego biustu, by mnie nie przejrzał.
W szkole byłam pierwszą dziewczyną, której zaczęły rosnąć piersi, więc myślałam, że będą spore – kontynuuje Madison. Niestety przestały rosnąć jeszcze zanim innym zaczęły. Byłam zrozpaczona. Porównywałam się do dziewczyn z rozkładówek Playboya, bo tak właśnie chciałam wyglądać. Miałam świetny, okrągły tyłek i prawie zero piersi.
Holly wyznała również, że jej naturalny nos w ogóle nie nadawał się do show-biznesu.
Na zdjęciach wydawał się ogromny. Musiałam coś z nim zrobić. Rezultaty zabiegu były świetne. Stałam się bardzo pewna siebie. Wiele drzwi się przede mną otworzyło.
Była kochanka Hefnera przewrotnie powtarza również banał, że prawdziwe piękno kryje się we wnętrzu.
Nie chcę więcej operacji. No chyba, że po ciąża zniszczy moje ciało. Nie mam zamiaru wstrzykiwać sobie botoksu. Prawda jest taka, że piękno to coś, czego nie da się dostrzec gołymi oczami. Wygląd nas nie definiuje. Jest jedynie narzędziem do osiągania celów.
Dla dobra dzieci Holly mamy nadzieję, że odziedziczą urodę po ojcu. Pewnie im też kazałaby poprawiać cycki, nosy i uśmiechy.