Kolejny zabawny wywiad z Weroniką Rosati, tym razem w Gali. Jak zwykle na wielbicieli czeka kilka stron monologów z cyklu: "Jestem zwykłą, szczerą dziewczyną, to media zrobiły ze mnie dziwadło."
Racja. A Żuławski siedzi i zawija w sreberka...
Spodobała nam się jedna wymiana zdań Wery z dziennikarką. Rosati po tłumaczeniu, że zdecydowała się na Taniec z gwiazdami tylko dlatego, że jest jedynym tego typu programem na poziomie (to Ranking gwiazd nie był?), zaczyna niepytana opowiadać o swojej wyprawie na koncert Madonny. To również element "uczłowieczający", mający uświadomić grupie docelowej, że Weronika bawi się i stoi w kolejkach po bilety jak szeregowa fanka:
- Byłam na jej koncercie w Warszawie, ale miałam fatalne miejsce, wyszłam rozczarowana. Więc wsiadłam w samolot do Budapesztu i czekałam siedem godzin pod sceną [zwróćcie uwagę - "element uczłowieczający"]. Byłam też na popołudniowej próbie. Miałam ją na wyciągnięcie ręki, chwilę z nami rozmawiała [Wera nie uściśla z jakimi "nami"]. Wiem, to brzmi banalnie, ale rzadko popełniam szaleństwa, więc zrobiłam to dla tej małej dziewczynki, która 15 lat temu marzyła o koncercie Madonny, ale nie miała możliwości *[sugestia podprogowa: "miałam ciężkie dzieciństwo, do wszystkiego doszłam sama"]. Teraz *miałam, bo na nią zapracowałam. Wracałam zaziębiona, umorusana, wykończona ["element uczłowieczający"; cechy charakteru: skłonna do poświęceń, wrażliwa], z bólem głowy ze zmęczenia i od decybeli, z nogami ubłoconymi do połowy łydki, bo koncert miał miejsce na wyścigach konnych, ale szczęśliwa.
- Podziwiam Twoją desperację - skomentowała dziennikarka.
Co za trafne podsumowanie. Odnieślibyśmy je jednak do całego wywiadu i twórczości.