Kinga Rusin może odetchnąć z ulgą. W rozmowie z dzisiejszym Faktem (zabawne swoją drogą, że znów się z nim polubiła) Hanna Lis wyjaśnia obszernie, że jej wczorajsze pojawienie się w Dzień Dobry TVN to tylko jednorazowa sprawa.
Zaproponowano mi zrobienie przeglądu prasy i skorzystałam z zaproszenia. Tyle - zapewnia. Wcześniej proponowano mi pojawienie się w "Dzień Dobry TVN", ale rozmowy miały w mniejszym lub większym stopniu dotyczyć mnie, czego nie chciałam. A przegląd prasy jest w okolicach dziennikarstwa, więc dlaczego nie. Ale od razu ucinam plotki, niezależnie od tego, że "Dzień Dobry TVN" to sympatyczny, fajnie robiony program, nie będę w nim pracować.
Abstrahując od tego,że nikt mi takiej pracy nie proponował i być może wcale nie chciał proponować. Za telewizją w ogóle nie tęsknię i wcale mnie tam nie ciągnie. Po ostatniej przygodzie z "Wiadomościami" mam dość. Może ktoś, kto nie ma parcia na szkło, nie powinien w telewizji pracować.
A to dobre! Hania nie ma parcia na szkło... Musiała się okropnie męczyć przez te 16 lat na wizji.
Obecnie zamierza zajać się pisaniem. Etat postanowiła załatwić sobie na łamach tabloidu:
Propozycję pisania dla tygodnika "Wprost" dostałam jakiś czas temu. Jeśli redakcja zdecyduje się na regularna współpracę ze mną, chętnie z propozycji skorzystam. Chciałabym pisać felietony, a nie komentarze, w których forma jest z założenia mniej istotna niż treść. Felieton zakłada sensowną równowagę między jednym a drugim. Ale samo pisanie bardzo mi odpowiada, to taka szlachetna forma dziennikarstwa. Mąż uważa, że dobrze, iż piszę. Więcej nie powiem, bo jego uwagi wolę zachować dla siebie, nawet jeśli są dla mnie sympatyczne.
Wygląda na to, że Kinga Rusin może się chwilowo nie stresować. Chociaż niebezpieczeństwo natknięcia się na Lisicę na korytarzu biurowca TVN nadal jest realne.