Już wydawało się, że wszystkie sensacje dotyczące zdrowia Michaela Jacksona są za nami. Niestety, szczegóły jego autopsji są równie zaskakujące jak informacja o jego śmierci. Dzisiejszy The Sun donosi, że badania wykonane po śmierci piosenkarza wykazały, że był on w... świetnej formie fizycznej. Nie zabiły go nawet miesiące przyjmowania różnych leków. Gdyby nie śmiertelny zastrzyk Propofolu, mógłby pożyć jeszcze kilkadziesiąt lat.
Z dokumentów można wyczytać, że Michael ważył niecałe 62 kilogramy, co przy jego wzroście 177 cm mieściło się w granicach normy. Jego serce i nerki działały doskonale.
Na ciele gwiazdora stwierdzono również liczne tatuaże. Jeden z nich znajdował się na głowie i szedł od ucha do ucha. Miał sprawiać, że peruka nie wydawała się aż tak sztuczna. Kolejne zostały naniesione wokół oczu oraz pod brwiami. Usta piosenkarza również były trwale pomalowane na różowo.
Jackson miał artretyzm w dolnej części kręgosłupa oraz w palcach dłoni. Cierpiał również na chroniczne zapalenie płuc. Jednak, jak stwierdził lekarz, który przejrzał dokumenty, nie mogło mieć to wpływu na jego śmierć.