Mimo upływu czasu nie cichną echa śmierci Michaela Jacksona. Mistrzostwo w zarabianiu na pamięci o nim osiągnęła jego własna rodzina. Ambitni bracia i siostry kują żelazo póki gorące. Udzielają się w mediach, kręcą filmy i zastanawiają się jakby jeszcze zarobić na geniuszu zmarłego brata. Nie wspominamy już nawet o upiornym ojcu...
W środę miała miejsce światowa premiera pierwszego pośmiertnego filmu o Jacksonie (będzie ich jeszcze wiele), zbojkotowanego zresztą przez "prawdziwych" fanów artysty. Na polskiej premierze zjawiła się cała tabloidowa "śmietanka". Trudno się dziwić. Od lipca bardzo modne jest przyznawanie się do bycia fanem Michaela. Tę falę nagłej, pokazowej "jacksomanii" postanowił wykpić Robert Leszczyński.
Dziennikarz, który swojego czasu ogłosił, że Isis Gee urodziła się z penisem, w rozmowie z internetowym wydaniem Dziennika wyśmiewa wysyp nowych wielbicieli piosenkarza:
Jacksonomania, której pokłosia teraz doświadczamy, to przede wszystkim efekt sezonu ogórkowego, na który przypadła śmierć Michaela - ocenia. Nie było mistrzostw świata w piłce nożnej ani olimpiady tylko... środek wakacji. Druga sprawa to poczucie winy. Moim zdaniem fani zareagowali tak emocjonalnie tylko dlatego, że było im głupio. Mieli wyrzuty sumienia za to, że latami wyśmiewali się z jego odpadającego nosa, łysiny i ciągotek do małych chłopców.
Leszczyński idzie dalej i twierdzi, że Jackson nie zasługuje na hołdy, bo nie zostawił po sobie nic wartościowego:
Jackson nie zostawił po sobie tak naprawdę żadnej spuścizny. Minuta ciszy po jego śmierci już minęła, teraz spodziewam się fali która zburzy legendę, sensacyjnych szczegółów z jego życia prywatnego. Ludzie nie będą go idealizować, wręcz przeciwnie - zrobią z niego kozła ofiarnego.
Przez ostatnie 15 lat Michael Jackson był ogromnym obciachem. Dlatego nikt z nim nie nagrywał,
dlatego nie angażowano go do reklam, dlatego przestał koncertować. Afery pedofilskie skompromitowały go do tego stopnia, że jeśli pojawiał się w mediach, to już tylko w charakterze pośmiewiska.
Mocne słowa. Czy naprawdę można powiedzieć, że nic po sobie nie zostawił?
Na plus Leszczyńskiemu trzeba zapisać to, że najwyraźniej nie boi się Waszych komentarzy na swój temat.