No i mamy następnego "rozdygotanego wewnętrznie chłopca". Po Romanie Polańskim wypada nam się wzruszyć nad losem biednego Tomasza Stockingera, który spowodował wypadek po pijaku i uciekł z miejsca zdarzenia. Gdyby nie złapała go policja, dalej by pewnie pił i jeździł. Dopóki ktoś by nie zginął.
Broniąć się Lubicz sięgnął po argumenty znane nam doskonale z obrony Polańskiego, "który kobiet o wiek nie pyta". Tłumaczy się, że jest wrażliwcem, któremu należy współczuć. Niestety, nie znalazł nikogo znanego, kto publicznie stanąłby w jego obronie. Więc opowiadać to musi sam. I dlatego wypada to wyjątkowo żałośnie:
Mam nadzieję, że to nie jest kara za grzechy - mówi wzruszony swoim losem w Gali. Nie wydaje mi się, że powinienem być za coś ukarany. Chyba mam w sobie jakąś kruchość wynikającą z nadwrażliwości, jak zresztą wielu artystów.
Lubicz ma szczęście, że jego życiorys tworzą scenarzyści. Ja żyję z dnia na dzień, jestem "żywą istotą", która, niestety, ma prawo do robienia głupich rzeczy.
- Co pan robił tamtego wieczoru?
- Siedziałem sam ze swoimi myślami.
- Dlaczego wsiadł pan za kierownicę po tym, jak wypił alkohol?
- Czysta głupota! Ale nie obudzę się nagle z tego nieprzyjemnego snu. Ja muszę sobie wybaczyć i żyć dalej - tłumaczy fakt, że sobie wybaczył.
Zabrakło nam najważniejszego pytania: Dlaczego uciekł z miejsca wypadku i co by zrobił, gdyby go nie złapali? Zamiast o tym Stockinger postanowił opowiedzieć o swoich problemach:
Popularność... - zawiesił głos. Ona męczy i nie męczy. Można czasami mieć wątpliwości, czy to jest zawód dla mężczyzny, poważnego, 50-letniego. Bo co ja robię? Głównie robię miny. Być może jestem w trakcie kryzysu wieku średniego?
Jak sądzicie?