Tomasz Kammel ogłosił u Kuby Wojewódzkiego (i powtórzył w Vivie), że afera "Kammel Gejt" z jego udziałem to spisek i bzdura. Nie było żadnej afery - ogłosił, oskarżając Puls Biznesu, który jako pierwszy napisał o sprawie. Dawid Tokarz, dziennikarz gazety, autor głośnego artykułu o aferze bankowej celnie odpiera te zarzuty. Właściwie to nawet nie zarzuty, Kammel nie podał przecież żadnych argumentów. Powiedział tylko, że wszystko to kłamstwo.
Katarzyna Niezgoda zlecała usługi szkoleniowe, warte miliony złotych, związanej z Kammelem (jej życiowym partnerem) spółce Sparrow - potwierdza po raz kolejny. Przyniosło jej to: stratę fotela wiceprezesa Pekao, brak absolutorium i prokuratorskie śledztwo. To są fakty. Jak i to, że wielokrotnie kontaktowałem się z Kammelem z prośbą o komentarz w tej sprawie. Dziś prezenter temu zaprzecza.
Prokuratura uznała, że są "uzasadnione przesłanki", iż Niezgoda mogła popełnić przestępstwo i dlatego wszczęła śledztwo w sprawie wyrządzenia przez nią w bankach Pekao i BPH szkody w wielkich rozmiarach (grozi za to do 10 lat więzienia) - przypomina.
Oto kolejny fakt przypominany przez gazetę:
W grudniu 2007 r. Katarzyna Niezgoda została wiceprezesem Pekao, który nie korzystał z usług Sparrow przed jej przyjściem i nie korzysta dziś. Jednak za jej kadencji to Pekao był głównym klientem Sparrow (tylko w 2008 r. przelał na rachunki firmy prawie 10 mln zł).
Czytałem o 16 milionach złotych, potem o 10 milionach. W kolejnych artykułach pojawiały się przeróżne kwoty - żalił się Kammel u Wojewódzkiego. Puls Biznesu wyjaśnia: 16 mln zł to kwota, która pada w uzasadnieniu decyzji o wszczęciu śledztwa, jako szkoda, którą banki Pekao i BPH mogły ponieść na współpracy z firmami szkoleniowymi (głównie Sparrow). 10 mln zł to kwota, jaką Pekao dało zarobić Sparrow tylko w 2008 r.
Czy mówiąc to chciał zdyskredytować gazetę w oczach ludzi, którzy nie mają pojęcia o sprawie? Piątka z PR-u. Takie sztuczki słowne są częśto stosowane w polityce. Z powodzeniem.
Gazeta wytyka mu też otwarcie kłamstwo. Przypomina jego słowa:
Przed publikacją tekstu nikt nie dzwonił do mnie z prośbą o komentarz. O wszystkim dowiedziałem się z gazet i stron internetowych (...) Nigdy nie milczałem w tej sprawie, ale prawda nie była wystarczająco sensacyjna.
Czy naprawdę nikt do niego nie dzwonił? Otóż nie. "Puls Biznesu" wspomina to inaczej:
Zarówno przed publikacją pierwszego tekstu, jak i później, wielokrotnie próbowaliśmy kontaktować się (także pośrednio - przez pełnomocnika prawnego) z Katarzyną Niezgodą i z Tomaszem Kammelem. W przypadku Niezgody wszystkie próby okazały się bezskuteczne ze względu na przyjętą najwyraźniej taktykę nieudzielania mediom informacji (do dziś nikomu nie udało się uzyskać jakiegokolwiek jej komentarza). W przypadku Kammela każdy kontakt kończył się wypowiedzeniem przez niego jednego zdania: "Nie mam nic do powiedzenia w tej sprawie."
Jak wiarygodny jest człowiek opowiadający takie rzeczy? Myślicie, że *i tak mu się upiecze? *