Kilka dni temu pisaliśmy o tym, że mimo publicznie okazywanej sympatii do Dody, Maryla Rodowicz potrafiła zdabać o własne interesy negocjując warunki ich wspólnego występu. Dopilnowała, by różnica w wynagrodzeniu wyraźnie wskazywała na to, kto tak naprawdę jest królową polskiej muzyki rozrywkowej. Niby wszystko na żarty i w miłej atmosferze, ale stawki za udział w koncercie sylwestrowym Dwójki mówią same za siebie. Rodowicz dostanie 50 tysięcy, a Doda tylko 30.
Zresztą, czy jest w ogóle miejsce na żarty jeśli w grę wchodzą pieniądze i show biznes?
Lubię Dodę, ale korony nie oddam - zadeklarowała Maryla w Pytaniu na śniadanie. Siedząca obok Doda na razie nie podjęła tematu. I prawdopodobnie tak już zostanie.
Czy Maryla robi dobrze namaszczając taką osobę na swoją "następczynię"? Jak to odbieracie?